piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział drugi.


     Dlaczego zawsze gdy śni nam się coś bardzo miodzio, to wtedy zawsze trzeba się obudzić? Co to za pomylona zależność? Czemu dopiero gdy się sen nie skończy, człowiek dopiero się nie może obudzić? Jejciu, czy ja o za wiele proszę? Nie wydaje mi się, ale jak tak, to komuś się coś przepiętrowało. Serio... co za pomylony świat!
    - I czego się drzesz idiotko? - warknęłam.
    - Śniadanie zrobiłam! - usłyszałam płaczliwy głos. - Twoje ulubione, więc...
    - Zaraz się ruszę, ale weź wyjdź. - poleciłam.
    Widziałam te jej ślepia, które ciągle się we mnie wpatrywały wręcz szczenięcym spojrzeniem. Denerwujące... I czemu ona nie ruszy tych czterech liter i nie pójdzie grzecznie do kuchni. Muszę się prosić? No, ale dobra, jak chce tak to będzie miała.
    Zaśmiałam się pod nosem, robiąc kilka zamachów na boki. Trochę mi to zajęło, ale w końcu spadłam z łóżka i czołgając się na czworaka, udałam się w kierunku nierozpakowanej torby. Zajęło mi to trochę, bo co chwila się wywalałam, ale co tam. Jestem za bardzo śpiąca, by się tym jakkolwiek przejmować. Później jak zwykle będę marudzić, że mam siniaki...
    Kątem oka widziałam jak obserwuje mój każdy ruch i co chwila mrugała powiekami. No i co ona tak podziwia? Jakby nigdy nie widziała zaspanej i leniwej nastolatki, która po pokoju chodzi na czworaka i z ubraniami w zębach, pełza do łazienki, by się ubrać. Co ona z kosmosu się urwała? Ciekawe z jakiej planety... na pewno nie z Wenus. Pewnie z Jowisza. Oczywiście nie obrażając mieszkańców... Chyba nikt nie jest zły? Bo jak tak to przepraszam.
    Po ubraniu się i doprowadzenia moich wspaniałych włosów do porządku, udałam się do kuchni, w której zastałam tylko tatę i to coś, co w obcisłym fartuszku latało po kuchni. Mówiłam, że kosmita. Antenek i zielonej mazi na buzi brakuje. Oczywiście zignorowałam jej gadanie na temat tego, że za długo śpię i mojego wycierania podłogi, i usiadłam na przeciwko ojca, który jak zwykle miał wszystko gdzieś i ten swój długi nos miał wciśnięty w gazetę. Serio, kiedyś ją mu zabiorę i trzasnę ją go, po tej jego pustej, zarośniętej na czarno głowie.
     - To, co tam zrobiłaś? - spytałam zaspana. - Zupę z ropuch? Żabi tatar? Przysmak kosmity, czyli mózgi ziemian? Karma dla psa w sobie własnym... - przyłożyłam sobie palec do policzka. - Co tam jeszcze było? Aha! Rosół z myszy! Które z nich, a może coś innego, nowego?
     - Humorek dopisuje. - podsumowała. - Wiem, że moje zdolności kulinarne nie są jakiś genialne, ale wiesz... staram się. - oznajmiła. - A na śniadanie są dżdżownice w sosie z wątroby. 
     - Spaghetti. - podsumowałam. - Tylko, że jak już to jest obiad! Na śniadanie ludzie jedzą płatki, kanapki etc. - burknęłam. 
     - Ale na obiad idziemy do tej twojej koleżanki. - odpowiedziała. - A ja się uczyłam i nie mogłam się doczekać kiedy przygotuję to danie! - pisnęła. - Smacznego. - dodała, stawiając parujące talerze, przy każdym z nas. 
     - Gdzie młoda? 
     - Zjadła kanapkę i poszła obejrzeć nową szkołę. - oznajmiła. 
     Kiwnęłam głową i spojrzałam na talerz. Wydawało się zjadliwe. O dziwo, wszystko wyglądało tak jak powinno, miało swój normalny odcień i... pysznie pachniało. Od razu posmakowałam dania i doznałam szoku! To było smaczne! Cud w mieście, nie gdzie tam, cud światowy! Kosmici potrafią gotować normalne potrawy! Nie nie zmuszę się i jej pogratuluję. Uwaga oddech i... 
     - Wreszcie nauczyłaś się gotować. - przerwałam ciszę, a macocha spojrzała na mnie pytająco. - No dobre jest, gratuluję. - wybąkałam, a w tym samym momencie, blondynka zakrztusiła się jedzeniem. Zresztą, tata też... - No co? 
     - Po raz pierwszy powiedziałaś do mnie coś miłego. - odpowiedziała. 
     - Jestem dumny. - dodał ojciec. 
     - Nie przyzwyczajać się! - warknęłam i powróciłam do jedzenia.
    Widziałam jak ojciec się zaśmiał pod nosem i gdy zjadł, wrócił do czytania tej swojej gazetki. Boże,  czemu on nie może z nami porozmawiać, tak jak to robiła mama? Wspólne posiłki zabierały nam około godziny, bo ciągle rozmawialiśmy i nie było czasu na jedzenie. Stare, dobre czasy, gdy ojciec sam zaczynał jakiś lekki temat do rozmowy. Chociażby zwykłe pytanie o dzień, noc i tej niezastąpionej pogodzie.
     Westchnęłam i skończywszy jedzenie, udałam się w kierunku drzwi wyjściowych, gdzie ubrałam buty i wrzuciłam do torebki, wcześniej przygotowany portfel, telefon oraz kilka przewodników. W końcu muszę odebrać mundurek i obejrzeć szkołę, do której mam teraz uczęszczać. Może później obejrzę okolicę i znajdę jakąś pracę. Wiem, że mój tata dobrze żyje, ale nic nie chce dać mamie, która jest teraz w bardzo trudnej sytuacji. Skoro tata nie chce pomóc, ja to zrobię. Zresztą i tak mi się w domu nudzi.
    Jak się okazało, do mojej szkoły o bardzo wymyślniej nazwie Liceum Konoha, miałam niecałe dwadzieścia minut wolnym tempem chodu. Nie jest tak źle, ale coś mi się zdaje, że dość często będę się spóźniać na pierwszą lekcję. No trudno - taki los. A może będą jakieś wyjątki i przyjdę na czas? W starej szkole, jak się nie spóźniłam, to nauczyciele ogłaszali święto narodowe. No po prostu świetnie...
    No i oto jestem na miejscu. Nawet ładnie, ale przez to zwyczajnie. Wielki dziedziniec z fontanną na środku i idealnie przyciętym trawnikiem, a do tego pełno różnych drzew, ale większość to wiśnie. Mimo to, że wszystkie szkoły, do których chodziłam były takie, to i tak się uśmiechnęłam. Budynek miał wielkie okna i białe ściany. No nic, trzeba udać się do dyrektorki. Słyszałam, że jest trochę... nadpobudliwa. Jakaś odmiana.
    Oczywiście się zgubiłam i musiałam prosić woźnego o pomoc w odnalezieniu prawidłowej drogi. I tak oto znalazłam się przed drzwiami z ciemnej szyby. Zapukałam, a po chwili otworzyła mi średniej wielkości kobieta o czarnych włosach. Dłonią wskazała gabinet, do którego się udałam.
    - Arisawa Lisa? - usłyszałam stonowany głos dyrektorki.
    - Tak. - odpowiedziałam.
    No chyba nie święty mikołaj, nie? Brody w sumie nie mam, nie jestem też gruba...
    Zerknęłam na nią i usiadłam na przeciwko niej. Blond włosy opadały lekko na ramiona i strasznie duży biust. Boże, ile on ma w obwodzie? Musi być jej ciężko go nosić, bo pewnie nie waży z dwa kilogramy. Widziałam jak wlepia swoje brązowe oczy we mnie, stukając czerwonymi paznokciami o blat ciemnego biurka.
    - Umieściłam cię w klasie 2 B. - powiedziała. - Twoim wychowawcą będzie pan Hatake. Twój mundurek odbierzesz przy wyjściu. - uśmiechnęła się. - Wyznaczyłam dwie osoby z twojej przyszłej klasy, by oprowadziły cię po szkole. Z tego co słyszałam, to już są. Coś jeszcze?
    - Pytań nie mam. Z regulaminem się zapoznałam... - oznajmiłam. - Plan lekcji.
    - Ah tak. - klasnęła w ręce i podała mi kartkę.
    - Dziękuję i do zobaczenia. - oznajmiłam i wyszłam.
    W sekretariacie odebrałam torbę z moim mundurkiem i wyszłam za drzwi, gdzie mięli czekać moi przewodnicy. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do dwójki stojących chłopaków, którzy przyglądali mi się z zaciekawieniem.
     - To ty jesteś ta nowa? - spytał blondyn. 


     - Zamknij się młotku. - warknął brunet. - Może byś się tak najpierw przedstawił... - westchnął i wyciągnął dłoń w moim kierunku. - Uchiha Sasuke.
     Odwzajemniłam gest, podając moje dane osobowe, po czym mu się przyjrzałam. Wysoki, choć nie jakiś tam olbrzym z bladą karnacją i czarnymi włosami oraz oczyma. Wyglądał dość poważnie, choć jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, oprócz sztucznego uśmiechu.
     - Uzumaki Naruto! - krzyknął blondyn i mocno ścisnął moją dłoń.
     Jęknęłam, czując lekki ból, co on zauważył i lekko speszony, odsunął się, drapiąc w tył głowy. Mimowolnie się uśmiechnęłam na widok jego ogromnego uśmiechu i radosnych, błękitnych oczek. Był równie wysoki jak Sasuke, ale jego karnacja była znacznie ciemniejsza i miał kreski na policzkach, co sprawiało, że wyglądał jak jakiś niewyczesany kot. Naprawdę, mógłby kiedyś użyć szczotki do włosów. Obsługa wcale nie jest taka trudna...
     - To jak, skąd jesteś? - spytał Naruto, podczas zwiedzania.
     - Z Tokio. - odparłam. - Właściwie z Kioto, ale ojciec często się przeprowadza, więc tak właściwie jak ktoś mnie pyta, skąd jestem, to za bardzo nie wiem, co odpowiedzieć. - wyznałam.
     - W wielu miejscach byłaś, co? Zazdroszczę ci. - przyznał.
     - Wątpię. - westchnęłam. - Nie zdążysz z nikim się zaprzyjaźnić, zadomowić, a już trzeba wyjeżdżać w kolejne dziwne miejsce i zaczynać wszystko od nowa. To strasznie męczące.
     - Współczuję. - odparł brunet. - Arisawa Nano - san, to przypadkiem nie jakaś twoja rodzina?
     - Mama. - uśmiechnęłam się. - Uczy angielskiego w jakiejś szkole publicznej. Znasz ją?
     - Uczy mojego kuzyna. - powiedział. - Była u nas kilka razy właśnie w jego sprawie. Całkiem fajna, chociaż strasznie szczera i bezpośrednia. - zaśmiał się.
     - No! - odezwał się blondyn. - Od razu powiedziała, że jestem niemądrym błaznem! - załkał.
     - Wiele się nie myliła. - dodał pod nosem Sasuke.
     Zaśmiałam się. Coś mi się zdaje, że nie będę miała problemu z zaaklimatyzowaniem się w tej klasie. Bynajmniej znam już dwójkę osób z niej. Może w końcu zaakceptują taką dziwaczkę jak ja i nie będą się z niej śmiać na każdym możliwym kroku? W sumie teraz umiem odpyskować, nie to co w podstawówce, czy gimnazjum.
     Po około czterdziestu minutach skończyliśmy zwiedzanie i dowiedziałam się wiele ciekawych rzeczach o nauczycielach, których nie miałam okazji poznać. Na przykład, nasz wychowawca jest bardzo leniwy i spóźnialski, więc rzadko kiedy mamy godzinę wychowawczą, czy też historię, której uczy. Następny jest nauczyciel biologi. Zapomniałam imienia, ale wiem, że wołają na niego Ero - sensei. Tak jak sama nazwa wskazuje, jest to zboczony, stary facet. Zapamiętałam jeszcze nadpobudliwych nauczycieli w-f i zadowoloną z życia plastyczkę, która podobno też uczy muzyki, a według Naruto, można wyjść z lekcji przez okno, a ona nic nie powie. ( Przykład z mojej lekcji plastyki - dop. aut.) Czyli ogółem, będzie ciekawie.
     Po wyjściu dowiedziałam się, że kilka domów ode mnie mieszka Naruto, a na przeciw niego Sasuke. Nie wiedzieć czemu mnie to ucieszyło. Może pierwszy raz w życiu będę miała z kim chodzić do szkoły?
    Pożegnałam się z nimi i udałam się na poszukiwanie pracy. Po dwóch godzinach poszukiwań byłam już totalnie zmęczona, ale postanowiłam zajrzeć do biblioteki uniwersyteckiej, która znajdowała się po drugiej stronie parku. W sumie lubię książki i znam od groma tytułów, ale na samą myśl, że będę musiała się użerać z bandą dorosłych analfabetów mnie lekko irytowała, ale no cóż. Raz się żyje.
    O dziwo zostałam przyjęta, co mnie bardzo uszczęśliwiło. Mam pracować w piątki, sobotę i niedzielę. Nawet mi się to podobało. Podziękowałam serdecznie, a starsza kobieta oprowadziła mnie po dość dużym budynku, co jakiś czas napominając do moich obowiązków. Wyjaśniła również, że mam się strzec przełożonej, czuli jej siostry. Niesetny nie powiedziała dlaczego. No nic, okaże się za tydzień.
    Po tym męczącym wydarzeniu, prawie zapomniałam, że mam być u Tayuyi na obiedzie. Spojrzałam na zegarek i zniesmaczona stwierdziłam, że mam tylko pół godziny. Pobiegłam więc szybko do domu, wzięłam prysznic i się przebrałam w szarą koszulkę i czarne jeansy. Do tego założyłam zwykłe trampki i jakiś sweter, po czym wraz z rodziną i kosmitką udaliśmy się do jej domu.
     Oczywiście, że się spóźniliśmy, ale nie jakoś specjalni. Dziesięć minut. Szybko więc podeszliśmy do drzwi, a ja po chwili zapukałam, ale nikt mnie chyba nie słyszał. |
     - I nie wychodzić mi z pokoi na krok! - usłyszeliśmy wrzask mojej przyjaciółki. - Sasori zostaw te lalki, a ty Deidara odejdź od kuchenki! Jeszcze nam dom wysadzisz! Porąbało cię? - zaśmiałam się słysząc to wszystko i poczekałam, aż upora się z "problemem". - Hidan, bierz te brudne łabska, bo zdzielę z patelni! - zagroziło, a wszystko ucichło. - Dobre dzieci.
    Ponownie zapukałam, mając nadzieję, że tym razem usłyszy. Nie myliłam się, bo stanęła przed nami za kilka minut i wpuściła do domu, kierując nas do jadalni. Usiedliśmy w ciszy, a ja spojrzałam  na schody. Coś pomarańczowego i żółtego mi tam mrugnęło, ale to zignorowałam, widząc przyjaciółkę z wielkim talerzem przysmaków.
     Podziękowaliśmy i zabraliśmy się za jedzenie. Było przepyszne. W sumie jej mama była wyśmienitą kucharką, nie to co ja czy macocha. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy, więc czas bardzo szybko nam minął, choć miałam wrażenie, że coś nas obserwuję. W końcu usłyszeliśmy czyiś krzyk i wielki łomot, a na końcu ktoś spadł ze schodów. Widziała tylko czarne włosy, oczy i pomarańczową maskę na usta.
     - Tobi! - warknęła Tayuya i podbiegła do chłopaka, czy też mężczyzny. - Nic ci nie jest? Co się stało? - spytała.
     - Tobi to dobry chłopiec. - wybełkotał.
     - Choć na górę. - pomogła mu wstać. - Poczekacie państwo trochę? - spytała i wraz z nim udałą się na górne piętro.
     Słyszeliśmy wrzaski i krzyki dochodzące z górki, które należały głównie do Tayuyi. Ciekawe co się tam stało. Biedulka, sobie gardło zedrze. Współczuję jej i tym, na których krzyczy, choć na pewno nie robi tego bez powodu. Chociaż...
     - Jeszcze raz przepraszam. - powiedziała, schodząc ze schodów.
     - Kto to? - spytałam z lekkim uśmiechem.
     - Kuzyn Itachi'ego. - odpowiedziała. - Jest teraz pod naszą opieką. Wiecie, on jest umysłowo chory i zatrzymał się na rozwoju pięciolatka, choć czasami potrafi logicznie myśleć. - wyjaśniła.
      Kiwnęliśmy głowami nie zadając więcej pytań. To w cale nie było potrzebne. Po za tym zrobiło się już dość późno i ojciec stwierdził, że ma dużo pracy, więc powinniśmy już iść. Bez marudzenia wstaliśmy i pożegnaliśmy się z zirytowaną poprzednim wydarzeniem dziewczyną. Po wyjściu słyszałam jak woła wszystkich do salonu, a że jestem bardzo ciekawska, to oczywiście wymigałam się rodzinie, że coś zostawiłam i przyjdę pieszo, a udałam się do oka. 
     Widziałam jak siada zła na kanapie i zakłada nogę na nogę. Uśmiechnęłam się lekko, a po chwili czwórka mężczyzn stanęła na przeciwko nich. Zapanowała cisza, a ona po chwili wybuchła. Dokładnie nie słyszałam co takiego mówiła, ale nie używała przy tym jakiegoś wyszukanego słownictwa. Gdy już skończyła głos zabrał blondyn, który coś pokazywał rękoma, ale dostał z gazety po głowie. Następnie dołączył do niego rudy, a później siwowłosy, ale oni skończyli podobnie jak ich przyjaciel. 
    W końcu znudziło mi się patrzeć jak się na nich wydziera i bije wszystkim co możliwe. Westchnęłam i powolnym krokiem ruszyłam w kierunku mojego domu, myśląc, co jutro mogłabym robić. W sumie po jutrze zaczynam szkołę, więc warto by się jakoś przygotować, przejrzeć książki, nauczyć się chodzić w nowym mundurku, ewentualnie poczytać jakąś książkę czy mangę, podenerwować tą kosmitkę. Czy o czym jeszcze zapomniałam? Ah tak, jutro mam się ścigać z Kiriko. No może to przełożymy na inny termin. Choć wątpię, by się zgodziła... Czyli jutro mam wypełniony grafik. No po prostu miodzio... 
    Westchnęłam i spojrzałam na niebo. Gwieździste i zimne, niemalże czułam ten chłód na sobie. Sama nie wiem co to powodowało, może po raz pierwszy się czegoś bałam? Nie to raczej nie to. Pewnie to zmęczenie moim obecnym życiem. Potrzebowałam jakiejś zmiany, ale jakiej? 
    Uśmiechnęłam się widząc, że znajduję się w parku. Cieszyłam się z tego, ponieważ mogłam spokojnie pomyśleć i nikt mi tego nie zabroni. No może nie jest tu jakoś strasznie cicho, ale wiadomo. Ludzie przychodzą z pracy i kierują się do swojego domu, by wspólnie spędzić pozostały czas z rodziną. 
     Ułożyłam się wygonie na zielonej, już lekko splamionej niebieskością, przez wieczór. Spojrzałam na gwiazdy i zaczęłam rozmyślać jakiej ja to zmiany potrzebuję. Zmiana koloru włosów, czy też stylu często przychodziła mi do głowy, ale nie wiadomo jakbym wyglądała z rudą czy blond szopą na głowie. Zmiana stylu też była dobrym rozwiązaniem, ale ja lubiłam mój sposób ubierania się. Więc co? Charakteru nawet nie próbuję zmieniać, bo to i tak by nic nie dało. Może przytyję? Nie, ludzie będą mnie od świń czy innych wyzywać, a tego nie chcę. W sumie każdy jest inny i ja nie rozumiem, jak można "psy wieszać" na kimś kto na przykład ma nadwagę, czy otyłość. Takie osoby są czasami bardziej miłe i sympatyczne od tych chudych patyków. 
    Westchnęłam nie mając pomysłu na cokolwiek, co mogłoby odmienić moje życie, które stawało się coraz bardziej nudne i męczące. Oczywiście, że przez to nie popełnię samobójstwa. Nienawidzę takich osób, bo to zwykli tchórze. Jeżeli sobie z czymś nie radzisz to po prostu trzeba o tym porozmawiać i tyle. Raczej proste. Obiecałam sobie, że nigdy, ale prze nigdy nie pójdę na pogrzeb samobójcy, Ble... 
     - Tej, marzycielko! - usłyszałam znajomy głos. 
     Zdziwiona podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam w kierunku, z którego dochodził głos. Pierwsze co zobaczyła to czarne bojówki i białą koszulkę, ukazującą lekki zarys mięśni. Później blond włosy i uśmiechniętą twarz oraz niebieskie oczy. 
     - Czego? - warknęłam. 
     - Podglądanie się znudziło? - spytał i usiadł obok mnie. 
     - No... - przyznałam. - Ile można się patrzeć jak moja przyjaciółka was leje. Nuuuda! - dodałam z lekkim uśmiechem. 
     - Tayuya jest straszna! - przyznał, a ja się zaśmiałam. - Mimo to znam ją od dzieciństwa. 
     - Ano, mówiła mi o tobie. - wyszczerzyłam się. - Podobno nie jesteś zbytnio rozgarnięty... 
     - Jestem! - zaprzeczył. - Po prostu nie lubię się czymś martwić i wiecznie się przejmować. Życie mnie nauczyło, że nie warto. Tylko się czas traci. Trzeba się uśmiechać. 
     - Gdyby to było takie proste. - burknęłam. - Szkoła, dom, problemy... Nie da się wiecznie uśmiechać! - powiedziałam, patrząc na niego. 
     - Jasne, że nie. Chodzi o to, by się zdystansować do niektórych spraw. Jeśli coś nas za bardzo nie dotyczy, to po co się tym przejmować i płakać w kącie? To bez sensu... 
     Chciałam coś powiedzieć, ale zdałam sobie sprawę, że nie wygram z nim w tej dyskusji. Wyciągał zbyt ciężkie argumenty, bym jakkolwiek mogła je przebyć, a wysilać mi się też nie chciało. Po co, co? 
     Później nie wiedzieć czemu, zaczęliśmy rozmowę na bardziej luźne tematy, przez to, co jakiś czas wybuchaliśmy gromkim śmiechem. Naprawdę nie sądziłam, że będzie mi się z kimś nowo poznanym tak dobrze rozmawiać. 
     Dopiero po dłuższym czasie, przypomniałam sobie, że muszę iść do domu. Przeprosiłam go i biegiem ruszyłam do domu. Oczywiście tam dostałam niezłe kazanie, miodzio. Na szczęście odbyło się bez jakiś kar czy czegoś takiego, ale i tak mi popsuli humor. Przecież jestem prawie dorosła, no! I jeszcze ta kosmitka włączyła się do dyskusji. No myślałam, że zabije gada patelnią... Nienawidzę jej... 
     
~*~ 

No, oto drugi rozdział. Jak się podoba? 

Dziękuję za komentarze i mam nadzieję, że podglądacze w końcu się wysilą i skomentują... 

Do następnej! 







wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział Pierwszy.


     Siedziałam w samochodzie, na bardzo miękkich fotelach. Miałam bardzo ładne widoki okolicznych lasów, miast i wód. Czasami czułam się jak w niebie, ale oczywiście musiał pojawić się taki mały szczegół... Otóż na siedzeniu pasażera zasiadła nasza kochana kosmitka i na nasze nieszczęście, wzięła ze sobą pokaźny stos czasopism mody. Siedziała po turecku i jedno szczęście, że miała spodnie i dość długą, białą bluzkę, ale mniejsza o jej ubiór. Co kilka minut piszczała jakby ją chciano zgwałcić i podskakiwała na siedzeniu jak oparzona. A sprawcą tego były nowe kolekcje i pokaźne przeceny. Myślałam, że zaraz jej coś powiem na ten temat, ale obiecałam tacie, że nie będę się z nią kłócić... w samochodzie.
     Przyglądałam się jej z zaciekawieniem, aż w końcu obróciła ten swój wielki łeb, na którym miała słomiany kapelusz, który Bóg wie skąd wytrzasnęła. Zdziwiło mnie to, że nie miała na sobie kilogramowej tapety. Oczy delikatnie podkreślone i pomalowane, a usta maźnięte fioletowym błyszczykiem. Zaciekawiło mnie jedno - gdzie podziały się jej blond kudły? Może schowała je pod kapelusz, albo zaczęły wypadać... Może kosmici jednak się nade mną użalili i postanowili skrócić moje męki? Miodzio...
     - Długo jeszcze? - ciszę przerwała moja siostra, która ze znużeniem wpatrywała się w swoje kolana.
     - Już dojeżdżamy. - odpowiedziała blondynka i z uśmiechem wskazała na zabudowania niedaleko nas.
      Uśmiechnęłam się lekko, widząc bardzo ładny krajobraz. Nie mogłam się już doczekać momentu gdy zobaczę nowy dom i pozwolą mi zwiedzić otoczenie. Konoha nie wygląda na ogromne miasto, ale takie średniej wielkości. Mimo wszytko wolę takie miejscowości od zatłoczonych i śmierdzących wielkich miast... Choć jak komuś to nie przeszkadza to proszę bardzo.
       Swój wzrok przeniosłam na śpiącą do tej pory Tayuyę. Tej to chyba słoń nie obudzi. Jak ona mogła spać, gdy ta kosmitka wydzierała się na całe gardło? I czemu ja tak nie mogę? Przynajmniej nie siedziałabym nasłuchując jej głosów podniecenia badziewną torebką o kolorze świńskiego różu z tandetnym czymś dyndającym... No proszę was... Ale wracając do mojej przyjaciółki. Trzeba ją jakoś obudzić, tylko jak? Do było bardzo dobre i poważne pytanie. Podrapałam się po głowie jak to miałam w zwyczaju i pstryknęłam palcami, wpadając na świetny pomysł. A mianowicie zrobiłam coś bardzo zakazanego... Nachyliłam się i powolnie podciągnęłam jej czarną koszulkę z czaszką zawieszoną na mikrofonie, a następnie zimnymi dłońmi dotknęłam jej wcięcia w tali.
      - Zabiję zboczeńca! - warknęła, natychmiastowo się zrywając. 
      Zaśmiałam się cicho, a ona spiorunowała mnie wzrokiem, poprawiając bluzkę. Po chwili ożywiona zaczęła się rozglądać po otoczeniu i z uśmiechem pokiwała jakiejś blond dziewczynie, którą mijaliśmy. W sumie to dziwiłam się, że miała na sobie męskie ciuchy, ale no przecież każdy może nosić to, co mu się podoba, prawda? 
     - To tutaj. - powiedziała w końcu, a mój tata zatrzymał się. - Dziękuję bardzo za podwózkę. W ramach podziękowań jutro zapraszam do mojego domu. - powiedziała, wysiadając z samochodu i idąc do bagażnika. - Nie przyjmuję odmówień. - uśmiechnęła się przyjaźnie. 
     - No dobrze. - zaśmiał się ojciec. - To, o której? -spytał. 
     - Około piętnastej. - odpowiedziała, zamykając klapę i podchodząc do drzwi. - Oczywiście jeśli panu pasuje. Przygotuję z bratem obiad i może jakiś deser też będzie. 
     - Na pewno będziemy. - odpowiedział po namyśle. 
     Wymienili jeszcze ze sobą uprzejmości i w końcu czerwonowłosa udała się do średniej wielkości domku w stylu angielskim i będąc przy drzwiach, pomachała nam i weszła. 
     Po jakiś pięciu minutach dojechaliśmy na miejsce i z otworzoną buziom, wysiadłam. Zamrugałam kilka razy i przetarłam oczy, ale to nie był sen. Stałam na przeciw cudownego, wielkiego domu w stylu dworkowym, tradycyjnym (KLIK). Miał piękne, białe ściany i grafitowy dach oraz piękny trawnik. W szybkim tempie wyciągnęłam moje walizki i pobiegłam oglądać resztę domu. Otworzyłam drzwi i zamurowało mnie. Jeszcze czegoś tak pięknego nie widziałam. Ściany w kolorach brązu i beżu, a podłogi sosnowe. Było tutaj jak w niebie. Dostrzegłam nawet kominek w salonie i stary, angielski zegar. Z ciekawością spytałam się, który to mój pokój, a ojciec wskazał na beżowe drzwi, do których od razu pobiegłam. Zamrugałam kilka razy i weszłam do środka. Piękne, brązowe ściany, puchaty dywan i ciemne panele. Wielkie okno z wyjściem na ogrodzony taras na przeciw drzwi. Z prawej strony stałą wielka szafa i toaletka. Równolegle kilka regałów z książkami. Po lewej biurko, a na przeciw niego, kilka metrów dalej, wielkie, dwuosobowe łóżko. Wszystkie meble były zrobione z połączenia jasnego i ciemnego drewna. Ze szczęścia pisnęłam i pobiegłam w kierunku posłania. Oczywiście, mój pech dał o sobie znać i poślizgnęłam się, lądując na miodowym dywanie. Syknęłam i łapiąc się za bolące miejsce, wstałam.
      - Widzę, że pech cię nie opuszcza. - zaświergotała Riruka, wchodząc do pokoju.
      - Widocznie. - odpowiedziałam. - Mogę mieć prośbę? - spytałam, a ona wyszczerzyła swoje wielkie gały i zamrugała. - Kupicie mi tabliczkę z napisem, najlepiej błyszczącym " Kosmitom wstęp wzbroniony."? - uśmiechnęłam się.
      - Ah, widzę, humor ci się polepszył. To dobrze. - zapiała i z uśmiechem wyszła z pokoju.
      Boże, czemu ona nie pojmuje, że ja jej nie znoszę? Przecież jasno jej to daje do zrozumienia, czy się mylę? Może ona jest jakaś chora psychicznie. Na pewno, tylko nie mam dowodów, a muszę je mieć, bo jak ona się nie wyniesie to ja zwariuje. Podobno kiedyś pracowała jako niańka... To mogło być ciekawe. Wielkie kondolencje dziecku...
      - Raz niania, robiąc kilka grzanek, spłonęła żywcem w pewien ranek. Lecz to najgorszym było zgrzytem, że grzanki też spłonęły przy tem. *- wyszłam z domu, śpiewając sobie tą o to cudowną piosenkę, która wykopała się na światło dzienne spod mojego umysłu.
      Ze znakomitym humorem udałam się na zwiedzanie nowego miasta. W prawdzie byłam tutaj kilka razy, ale tylko po ty, by dojechać do mamy. Tak jak mówiła kosmitka, na przeciwko był bardzo duży i piękny park. Postanowiłam od razu tam się udać, a moje szczęście wzrosło, gdy zobaczyłam ogromną fontannę, w której pluskały się małe dzieci. Zaraz obok dwie starsze panie karmiły okoliczne ptaki, kilka osób leżało na trawie, w cieniu drzew, a reszta spacerowała. W powietrzu unosił się zapach kwiatu i miodu. Z uśmiechem usiadłam na brzegu fontanny i zaczęłam przypatrywać się innym.
      Po kilkunastu minutach zrobiło się już dość gwarno, a słońce przybrało barwę pomarańczy. Co jakiś czas zawiał silniejszy wiatr, sprawiając, że moje włosy urządzały sobie potańcówkę. Odgarnęłam je do tyłu i spuściłam wzrok, spoglądając na wybrukowaną ścieżkę. Po chwili usłyszałam kilka krzyków, następnie ciężar na sobie, co w efekcie skończyło się tym, że wylądowałam w dość głębokiej fontannie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że dalej czuję jakiś ciężar na sobie.
      - Złaź ze mnie! - warknęłam, gdy w końcu dotarło do mnie, że to musi być jakiś człowiek.
     Otworzyłam oczy, które nawet nie pamiętam kiedy zamknęłam i zobaczyłam przed sobą blond włosy i duże, błękitne oczy, które po kilku sekundach oddaliły się. Postać wysunęła dłoń, którą ja chętnie przyjęłam i z lekką pomocą, wstałam.
     Zerknęłam na osobnika przede mną i zamrugałam kilkakrotnie. Blond włosy, które opadały na lewą stronę i sięgały do linii brody. Widziałam kilka kosmyków z tyłu, co mogło sugerować, że postać ma kitkę. Biała koszula krawatem i czarne spodnie. Przysięgłabym, że to ta dziewczyna, której machała Tayuya.
     - Przepraszam. - no, nie! Ta baba ma męski głos.
     - Nie ma sprawy. - burknęłam, zerkając na moje pomoczone ubrania.
     - Może ci to jakoś wynagrodzę? - spytał.
     - Jasne, ale mam jedno pytanie... - mruknęłam, lustrując go wzrokiem. - Jesteś dziewczyną czy chłopakiem? - spytałam.
     - Chłopakiem. - odpowiedział spokojnie, ale widziałam tą pulsującą żyłę na skroni.
     Posłałam mu lekki i przepraszający uśmiech. W sumie to musiało go chyba to denerwować i nie byłam pierwszą, która zapytała o jego płeć. No, ale przepraszam bardzo... on wygląda jak dziewczyna. Jaki facet ma takie damskie rysy twarzy i wielkie oczy?
      - To jak, mogę ci jakoś wynagrodzić tę kąpiel? - uśmiechnął się lekko, i wsunął dłoń do kieszeni, a drugą rozmasował sobie kark. 
      - Nie trzeba. - odpowiedziałam i udałam się w kierunku domu. - To był tylko wypadek i nie chcę za to nic. Wystarczy, że przeprosiłeś. - uśmiechnęłam się widząc jak idzie za mnie z lekkim uśmiechem na twarzy. - Czyli nie odpuścisz. - westchnęłam, przykładając rękę do czoła. - Słuchaj... - zaczęłam, obracając się do niego przodem. - Może nie wyglądam, ale przywalić umiem i jak nie chcesz mieś śladu mojego buta na twarzy to radzę ci zrozumieć, że nie jestem typem osoby, która chowa urazę za wszelkie wypadki. - burknęłam.
      - Jasne. - podniósł ręce w przepraszającym geście. - Tylko nie bij. No, ale skoro przeprosiny ci wystarczyły to chyba wszystko okej. Jeszcze raz przepraszam i miłego dnia. - powiedział i udał się w przeciwnym kierunku.
     Uśmiechnęłam się zwycięsko i dumnie ruszyłam w kierunku nowego domu. Oczywiście musiałam odpowiadać na pytania taty dotyczące moich przemoczonych ubrań, ale po wytłumaczeniu, zaśmiał się donośnie i skomentował to moim czystym pechem. Oczywiście, nie ma to jak pocieszający rodzić, nie? No, ale wole takiego niż jakiegoś ponuraka i gbura, jakim jest nowy chłopak mamy. Mówię wam - wysokie to takie, obślizgłe i śmierdzi. Na samo wspomnienie mi nie dobrze. Jak przypomnę sobie zapach jego wody kolońskiej, to czuję te zawroty głowy. No naprawdę, facet zamiast się umyć to ciągle się perfumuje... obrzydlistwo.
      Wyciągnęłam jakieś ubrania z walizki i ruszyłam w kierunku łazienki. Otworzyłam drzwi i z uśmiechem nadałam ciepłej wody do ogromnej wanny, a w między czasie, rozebrałam się i związałam włosy. Zanurzając się w ciepłej wodzie, poczułam ukojenie i ogromną senność. No tak, nie spałam od trzeciej nad ranem. A powód? Moja kochana macocha obudziła się w nocy z krzykiem i zaczęła biegać po domu jak opętana, a jak już skończyła to był czas do wyjazdu. Wtedy naprawdę po mojej głowie biegały myśli godne seryjnego mordercy. Wyobrażałam sobie jak zabieram ją do warsztatu samochodowego i torturuję na wszelkie sposoby, a na końcu rozcinam. Miodzio plan...
       - Kochana, długo jeszcze? - usłyszałam głos Riruki.
       - Oczywiście. - odpowiedziałam. - Muszę się umyć zanim mi kosmita zapaskudzi teren. To chyba logiczne, prawda? - spytałam z uśmiechem.
       - Możesz przestać z tą kosmitką? - westchnęła. - Mam już tego serdecznie dość. Jeśli naoglądałaś się jakiś dziwnych filmów, to powinnaś przestać.
       - Straszne... - podsumowałam.
       Na twarz wpełzł mi wielki uśmiech. W końcu moje docinki o kosmitach ją zdenerwowały. Osiągnęłam zwycięstwo i trzeba to będzie jakoś uczcić. Może tak wielka miska truskawek z czekoladą i miodem? Ooo tak. W końcu mi się należy. Cztery lata ciężkiej pracy się opłaciły. Naprawdę zaczęło mnie już denerwować, że ona ciągle moje docinki ignoruje, ale jak widać. Ciężka i długa praca się opłaca...
       Z niechęcią wyszłam z wanny i ubrałam szlafrok i zaczęłam suszyć włosy. Słyszałam jak ta kosmitka dobija się do drzwi, ale przecież ja mam włączony hałaśliwy sprzęt i nic nie słyszę... no właśnie. A jak tak bardzo chce skorzystać z łazienki, to niech idzie do swojej w sypialni. Widziałam, że mają. Coś mi się zdaje, że teraz zacznie się okres wojny miedzy nami i ojciec do reszty wyłysieje...
        Westchnęłam i związałam włosy w kitkę, po czym ubrałam na siebie świeżą bieliznę, luźne czarne spodnie i białą bokserkę. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do drzwi. Poczekałam, aż ta wiedźma podejdzie bliżej do nich, a wtedy je otworzyłam. Musiałam się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem na jej widok.
       - O jejciu! - zapiszczałam, udając przejętą. - Nic ci nie jest? Może wezwać pogotowie?
       - Nie żartuj sobie. - warknęła zła i weszła z trzaskiem do pomieszczenia.
       Niewzruszona udałam się do swojego pokoju i ubrałam na siebie lekko za dużą, szarą bluzę, której rękawy podwinęłam do łokci. Jeszcze tylko opaska na włosy i muzyka. A właśnie... zapomniałam gdzie położyłam moją MP4. No trudno, tym razem obejdzie się bez melodii. Warknęłam i założyłam moje ukochane, lekko poniszczone adidasy. Ojciec, wiedźma i siostra wiele razy powtarzali mi, bym je wyrzuciła, ale... no ja mam do nich sentyment. Kocham te buty i tyle. Wiele z nimi przeszłam i nie mogę ich od tak wyrzucić... Bezduszna bym była...
      - Idziesz biegać? - usłyszałam głos siostry.
      - Nom, a co? Idziesz ze mną? - spytałam, wiążąc sznurówkę.
      - Jasne, tylko się ubiorę. Poczekasz pięć minut? - uśmiechnęła się lekko.
      Kiwnęłam głową i udałam się w stronę ogromniastej kuchni. Zamrugałam kilka zdezorientowana i nalałam sobie wody do szklanki. Upiłam łyk, podchodząc do wielkiego obrazu przedstawiającego cytatą blondynkę, która trzyma wielki talerz z melonami i arbuzami. Jakby się dopatrzeć znajdują się tam też pomarańcze i banany. Czy to ma być sztuka XXI wieku? No jak tak to życzę powodzenia... No dobra, owoce to di kuchni, wiadomo, ale po co ta cycata blondynka? Nie mógł być to po prostu zwykły stół bądź lewitujące owoce? To byłby o wiele ciekawsze.
      - Też się z tego śmiałam. - skomentowała Kiriko.
      - Nie patrz na to dziecko, bo to nie dozwolone dla twojego wieku. - mruknęłam z uśmiechem i upiłam łyk wody.
      - Widziałam nie takie rzeczy. - odpowiedziała, a ja zachłysnęłam się wodą i spojrzałam na nią zbita z tropu, co skomentowała śmiechem. - Mam kolegów i uwierz mi, że nie rozmawiają o pogodzie, ani o chmurach... - burknęła.
       Chciałam coś powiedzieć, ale pozostawiłam to w spokoju, nie chcąc kontynuować tej bezsensownej rozmowy. Po za tym to nie miało zbyt wielkiego sensu. Uśmiechnęłam się do niej i założyłam opaskę na rękę, po czym wyszłyśmy z domu. Dopiero po chwili przypomniało mi się, że przecież mam obowiązek poinformować kogoś z domowników, że wychodzimy.
       Wbiegłam do domu od razu udałam się do gabinetu taty. Przekazałam mu informacje, a on tylko pachnął rękom, mówiąc, ze nie mamy za długo biegać. Zadowolona obróciłam się na pięcie i spokojnym krokiem udałam się w kierunku wyjścia, powili rozciągając ręce. Do moich uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili z łazienki, obok której przechodziłam, wypełzła macocha. Zerknęłam na nią i okazało się, że jest tylko w stringach i prześwitującym staniku. Jej blond włosy teraz przypominały watę cukrową. Na sam widok zrobiło mi się nie dobrze i w próbie ucieczki, potknęłam się o własne nogi, lądując na plechach i pośladkach.
      - Śmierć stanęła mi przed oczyma... - skomentowałam, będąc w dalszym szoku.
      - Aaa! - usłyszałam krzyk siostry, która stała kilka metrów przed nami. - Dinozaur napadł na nasz dom i zabił mi siostrę! - dodała.
      - Mam już tego dość! - warknęła kobieta, zamykając się w łazience.
      - Zadowolone z siebie? - syknął ojciec, który zmierzył nas wrogim spojrzeniem.
      Spojrzałyśmy z siostrą po sobie, po czym kiwnęłyśmy głowami. Tata burkną coś pod nosem i zaczął za nas przepraszać swoją wybrankę. Ja w tym czasie z pomocą siostry, podniosłam się i przybiłyśmy sobie piątkę, po czym zadowolone udałyśmy się na dwór, by rozciągnąć mięśnie.
      - Tekst o dinozaurze jest niezły! - przerwałam cisze.
      - Ta, ale obraża biedne zwierzątko. - odpowiedziała. - Muszę wymyślić coś innego...
      Uśmiechnęłam się, widząc jak zgina usta w dzióbek i marszczy brwi, co świadczy o pracy jej umysłu. Długie, brązowe włosy miała związany w warkocz, który opadał na czarny materiał bluzy z zielonymi dodatkami. Jej spodnie były bardzo podobne do moich - różniły się tylko kolorem.
       Po dziesięciu minutach rozciągania ruszyłyśmy w kierunku parku. Księżyc błyszczał, wzbijając się coraz wyżej od czasu do czasu chowając się za chmurami. Byłoby idealnie gdyby nie te latarnie, ale przecież one muszą być... a nie wyłączą ich z powodu ładnej nocy, co nie? A to szkoda, ale nie można wieczne narzekać...
      - Jednego nie pojmuję... - zaczęłam Kiriko, spoglądając na mnie. - Po co jak przyszłaś do domu, to się kąpałaś, skoro jak przyjdziemy też to będziesz musiała zrobić?
      - W sumie dzisiaj chciałam sobie odpuścić. - przyznałam, hamując śmiech. - Po za tym, co obchodzi cię moje życie higieniczne?
      - Muszę i tak już mieszkać z tym ufoludkiem, a do tego dzisiejszą noc musiałabym spędzić z odświeżaczem na nosie... - oznajmiła z uśmiechem.
      - Miła jesteś. Nie ma co. - zaśmiałyśmy się donośnie.
      - Yo, moje dzióbki! - usłyszałam znajomy głos.
      Obydwie z siostrą zatrzymałyśmy się, obracając na pięcie. Na moje usta wpełzł uśmiech gdy zobaczyłam swoją przyjaciółkę, która stała przed nami z ogromniastym wyszczerz"em na pięknej twarzy. Swoje czerwone włosy miała spięte w kitkę. Jej zwykle biała opaska na oko, została zamieniona na czarną, z wizerunkiem czaszki. Czarne dresy z dużym kroczem i czarny sportowy stanik. Na dłoniach miała czarne rękawiczki bez palców i opaski na łokciach. Oczywiście wszystko koloru czarnego. Uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie jej kłótnie z mamą na temat jej obsesji na punkcie tego koloru i czaszek... Ubaw po pachy. 
      - Miło cię widzieć. - zaczęłam. 
      - Wiadomo! - oparła dłonie na biodrach. - I co tam u was? - spytała. 
      - Spoko, ogółem to poszłyśmy spalić zbędne kilogramy. 
      - Ciekawe gdzie wy je macie! Chyba w mózgu! - parsknęła śmiechem. 
     Później ja i moja siostra dołączyłyśmy się do niej. Po chwili ona i Kiriko zaczęły dyskutować o zdrowej diecie i ćwiczeniach na poprawę kondycji. W sumie nie dziwię się siostrze, że pyta się akurat o to Tayuyę. W końcu czerwonowłosa brała udział we wszystkich możliwych zawodach i zdobywała wysokie miejsca, chodziła na wszystkie treningi jakie miały miejsce w szkole i przez to wyrobiła sobie idealną sylwetkę z płaskim brzuchem i lekkim zarysem "kaloryfera". Parsknęłam śmiechem widząc jak Tayuya podnosi rękę i zginając ją pokazuje Kiriko swoje mięśnie.
      - Łaaa... Ja też takie będę miała. - skomentowała szatynka.
      - A ty? - przerwałam im. - Też przyszłaś poćwiczyć? - spytałam.
      - Ja kondycję mam dobrą, ale te ciołki to już w ogóle. Przebiegnij z nimi pięć kilometrów, a wyglądają jak zdechłe zombiaki! - burknęła, składając ręce na piersi. - Nie rozumiem ich, przecież kondycję trzeba mieć... - zaśmiała się. - Właściwie to gdzieś mi się zgubili... - obróciła się.
      - Ciołki? 
      -Ano! - odpowiedziała. - Koledzy mojego brata. W sumie Yahiko to ma kondycję, ale pozostali? Proszę was. No, może jeszcze Konan ujdzie... - podsumowała.
      - Yahiko to twój brat? - spytała z zainteresowaniem moja siostra.
      - Nom. Pięć lat starszy ode mnie, a co? - odpowiedziała. - Chyba pójdę ich poszukać, bo coś im się stanie... - burknęła. 
       - Może nie trzeba będzie. - zaczęłam. - Ktoś tutaj idzie. - dodałam. 
       Z daleka widziałam zarys czterech postaci, które powolnie szły w naszym kierunku. Z takiej odległości mogłam stwierdzić, że była tam jedna dziewczyna, która co jakiś czas krzyczała na ciągnąc się trójkę pozostałych. Z daleka wyglądało to dość komicznie.
       Po jakiś pięciu minutach byli już na tyle blisko, że mogłam zobaczyć ich twarze. Jedyna dziewczyna miała fioletowe włosy, które sięgały do ramion i ciemno fioletowy strój podobny do mojego. Coś błyszczało jej się pod wagą, pewnie kolczyk. Za nią wlekł się znudzony czerwonowłosy, wysoki chłopak, który podtrzymywał wyższego od siebie siwego mężczyznę. Dopiero po chwili byłam w stanie zauważyć blond chłopaka, którego spotkałam kilka godzin temu. Zaklęłam w myślach i westchnęłam.
      - Ruszcie te wasze leniwe dupska! - warknęła Tayuya.
      - Jesteśmy zmęczeni... - wytłumaczył się czerwonowłosy chłopak. - Wiesz, nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego rodzaju wysiłku. - usprawiedliwiał.
      - Ta... dla was jedynym wysiłkiem jest przespanie się z jakąś dziewczyną i późniejsze zrobienie śniadania! - wybuchła. - Ja już się za was wezmę. - widziałam jej niebezpieczne błyski w oku, które nigdy nie wróżyły niczego dobrego. - Mniejsza o to, pogadamy o tym w domu. - dodała, spoglądając na mnie i siostrę. - To są moje przyjaciółki z Tokio. Ta starsza to Lisa, a młodsza to Kiriko. - uśmiechnęła się.
      - Ouu, są jak dwie krople wody! - skomentował czerwonowłosy. - Jestem Akasuna Sasori. - przedstawił się z lekkim uśmiechem.
      - Doushito Deidara. - powiedział blondyn, uśmiechając się do mnie.
      - Witam piękne panie, jestem Hidan. - zaczął siwowłosy, który wyrazie chciał coś dodać, ale powstrzymało go ostrzegawcze spojrzenie Tayuyi.
      - A ja jestem Takahashi Konan. - uśmiechnęła się dziewczyna o fioletowych włosach. - Miło mi was poznać. - dodała. 
      - Wzajemnie. - odpowiedziałam. - My się już chyba będziemy zbierać... - zaczęłam i spojrzałam na siostrę. No to do miłego. - uśmiechnęłam się i razem z Kiriko udałyśmy się w kierunku domu.
       Po kilku minutach weszłyśmy do domu i od razu rzuciłyśmy się na kanapę. Nie wiem czemu, ale moje łydki odmawiały mi posłuszeństwa, a wspomnienie, że musiałam się po drodze wywrócić, nie napawało mnie zbytnim optymizmem. No, ale cóż, miałam od urodzenia wielkiego pecha, który nigdy nie chciał mnie opuścić. Można powiedzieć, że się już przyzwyczaiłam, co nie powiedziane, że mnie nie to nie wkurzało. Wręcz przeciwnie, ale cóż poradzić... Najwyżej się zabiję. Przynajmniej nie będzie takich akcji jak dzisiaj. Zawału dostałam gdy zobaczyłam tą kosmitkę w takim stanie. Będę miała koszmary i jak rano wstanę będę wyglądać jak ona...
      - Ten Hidan to zboczeniec.  - ciszę przerwała Kiriko, która patrząc się na poduszkę, podzieliła się ze mną swoimi poglądami.
      - Aha, dobra. - zerknęłam na nią podejrzliwie. - Skąd takie przypuszczenia?
      - Widziałaś jego strój i zachowanie? Po za tym miał głupkowaty uśmieszek...
      - O ci chodzi z tym strojem? Zwykły był.
      - Mówię ci. - uśmiechnęła się, po czym leniwie wstała. - Ja zboczeńców wyczuwam na kilometr, więc uważaj na niego. A właśnie, fajny ten blondynek, co nie? - posłała mi perskie oczko. 


      - Spadaj! - warknęłam. - Nawet gościa nie znam... Po za tym, skąd ty... ?
      - Jestem spostrzegawcza. - zaśmiała się. - A jak go nie znasz, to go poznasz. Uwierz mi, ja się znam. - poruszyła zabawnie brwiami. - Chociaż na pierwszy rzut oka wygląda jak dziewczynka, ale jak kto woli... - wzruszyła ramionami i udała się do swojego pokoju.
      Zamrugałam kilkakrotnie i pofatygowałam się do łazienki. Przez chwilę spoglądałam tempo na kabinę prysznicową, to na wannę. Nie wiedziałam, które lepsze. W końcu prysznic szybki i można orzeźwić się zimną wodą, ale z drugiej strony długa, ciepełka kąpiel z kaczuszką, równie pociągające, czyż nie? Zastanawiałabym się dłużej, gdyby nie walenie w drzwi od pomieszczenia. Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc krzyki mojej siostry.
     - Tej, młoda... - zaczęłam. - Prysznic czy wanna? - poradziłam się.
     - Prysznic! - warknęła.
     - Okej! - uśmiechnęłam się i rozebrawszy się, weszłam do kabiny. - Weź mi przynieś piżamę i jakąś bieliznę, co? Chyba, że się brzydzisz...
     - Ja się tylko dwóch rzeczy brzydzę i ty dobrze o tym wiesz. - warknęła i po chili słyszałam jak się oddala. - Zostawię ci przed drzwiami! - dodała.
     Usatysfakcjonowana puściłam zimną wodę. Poczułam silny dreszcz, który po chili przeszedł. Całe szczęście. Po dziesięciu minutach wyszłam z kabiny i zaczęłam się wycierać. Oczywiście moja grzywka już zaczęła mieć inne plany i nie wiem czemu, ale ułożyła mi się coś na kształt kopniętej błyskawicy. Nie chciało mi się już jej poprawiać, ale wymyśliłam miodzio plan! Wsuwkami ją spięłam i założywszy szlafrok, otworzyłam drzwi i wzięłam ubrania. Nie trudno się domyśleć co z nimi zrobiłam, choć czasami zdarzają się eksperci od "myśleń specjalnych. " Chyba rozumiecie... Albo jak nie to już wasz problem. Wiem, miła jestem...
     Otworzyłam drzwi i podreptałam w kierunku mojego pokoju. Zatrzymałam się na chwilę, spoglądając na dziwaczny obraz, który przedstawiał... szczerze? to nie wiem, co to miało być. Może jakieś owoce, zwierzęta? Potrząsnęłam głową i już chciałam ruszyć w dalszą drogę, ale drzwi  przede mną się otworzyły i dostałam prosto w nos. Jęknęłam i odruchowo złapałam się za bolący narząd, spoglądając na zdezorientowaną blondynkę, która zaczęła mnie nachalnie przepraszać.
    - Naprawdę nie chciałam! - pisnęła.
    - Jasne, to mój pech. - powiedziałam. Mój głos musiał naprawdę komicznie brzmieć.
    - Przyniosę ci lód i kakao do picia, dobrze?
    Spojrzałam na nią jak na jakiś wymarły gatunek, po czym uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Mam nadzieję, że niczego tak nie dorzuci, a z resztą... znając mój pech, prędzej bym się tym napojem oblała niż go wypiła, ale co tam, warto próbować... Może kiedyś zdarzy się taki dzień, że nic sobie nie zrobię? Ta... marzenia. 
     Tak jak powiedziała, za kilka minut przyniosła mi okład na nos i ciepłe kakao. Wtedy, pierwszy raz się do niej uśmiechnęłam. Tak szczerze. Nie wiem co mnie do tego skłoniło. Bogowie, pomocy! Jeszcze zacznę ją lubić. Wszystko tylko nie to! Niech ją zabiorą kosmici... Proszę, ja tak ładnie proszę... 
      Przyłożyłam głowę do poduszki i momentalnie zasnęłam.  
           
~*~
* - Harry Graham " Niania i Grzanki. " 
Dziękuję za komentarze pod ostatnią notką, jesteście kochani! Jak wam się podobał rozdział?

Zauważyłam, że mam dziesięciu podglądaczy, świetnie, a może oni by tak skomentowali? To naprawdę nie boli i nie umrzecie od tego, a ja po przeczytaniu takiego komentarza mam większą ochotę do pisania, więc...








wtorek, 2 kwietnia 2013

Prolog.


     Budzik. Wstrętne urządzenie, które dzwoni w najmniej chcianym momencie, kiedy śni ci się coś wspaniałego. Kiedy nie chcesz się podnieść i wolałbyś jeszcze poleżeć w cieplutkiej pościeli i jeszcze poleniuchować. Ale nie, to coś musi cię obudzić swoją wkurzającą melodią i pod żadnym pozorem nie chce się zamknąć mimo twoich warknięć i jęków niezadowolenia. Gdybym miała siłę by wstać, to ustrojstwo dawno wyleciałoby za okno i z hukiem wylądowałoby na twardym chodniku. Miodzio plan... 
     Z wielką niechęcią w końcu przeturlałam się przez całą długość łóżka i z całej siły zwaliłam brzęczące urządzenie na podłogę. Zadowolona z siebie wstałam i na moje nieszczęście nadepnęłam na leżące urządzenie, którego oczywiście, najostrzejszy fragment wbił mi się w moją stopę. Warknęłam przeciągle i skacząc na jednej nodze, udałam się do łazienki. 
       - Kochanie, pośpiesz się. - usłyszałam cud, miód, malina głos mojej macochy. 
    O zgrozo, nazwała mnie "kochanie" chyba zaraz zwymiotuję. Poważnie ta kobieta jest jakaś chora psychicznie. Ja tu dość wyraźnie staram się dać do zrozumienia, że za nią nie przepadam, a ona do mnie z czułościami. No bogowie, wspomóżcie. Jak mój normalny tata mógł pokochać takie coś? Świat naprawdę jest jakiś dziwny i pokręcony. 
    Przemyłam sobie twarz i po chwili wytarłam ją ręcznikiem schowanym w małej luce pod podłogą. Jeszcze ta kobieta by mi go użyła. No chyba bym zawału dostała, albo co gorsza urazu psychicznego. Kiedyś użyła mojej szczotki do włosów i nie mogłam się po tym pozbierać przez dobre tygodnie. Na samo wspomnienie dostaję drgawek. A co jak miała wszy, albo łupież? 
     Potrząsnęłam głową zdejmując piżamę z fotografiom żyrafy tulącej kotka i weszłam pod zimny prysznic. No mówię wam, cud, miód i orzeszki. Nie ma nic lepszego od porannego prysznica. Szkoda, że musiałam po pięciu minutach z niego wyjść. Czas teraz założyć cudowną bieliznę, którą dostałam od tej wiedźmy. Otworzyłam pudełko i o zgrozo! Różowe majteczki z koronki i stanik do kompletu! Może tą koronę bym przeżyła, ale ten oczojebny róż? No proszę, ja chcę jeszcze żyć! 
      Ubrałam je choć z wielkim wstrętem, ale nie ciało mi się w ręczniku iść do mojego pokoju, by znowu tu wrócić... Strasznie by ty kłopotliwe było. Westchnęłam i założyłam czarne rajstopy i czerwoną tunikę, która miała być sukienką, ale musiałam nieco przyciąć końcówki... Koronka, chyba rozumiecie? Jak ja miałam paradować po mieście w czerwonej sukience z koronką przy końcach? To byłoby samobójstwo. 
     Westchnęłam i poprawiłam ramiączko tuniki i podeszłam do lustra, rozczesując moje brązowe włosy, które sięgały mi do łopatek. Idealna długość. Zazgrzytałam zębami widząc stan mojej grzywki. Nie rozumiem, co ja robię w nocy, że ona mi lata na wszystkie strony i przypomina antenki kosmitów. Rozczesywanie jej to najgorsze co może być i zajmuje mi jakieś dziesięć minut. 
    Gdy już udało mi się uporać z tym czymś na czole, mogłam zanurzyć moje stopy w wygodnych, puchatych kapciach przypominających buty emu. Z uśmiechem powędrowałam po schodach do kuchni, w której zastałam, o zgrozo potwora. Uszczypnęłam się mając nadzieję, że to moja świrnięta wyobraźnia płata mi figle, ale nie sety nie. Moja psychika na tym ucierpiała. 
   Oto przede mną stała wysoka kobieta, może z dziesięć centymetrów wyższa ode mnie. Przyglądała mi się z wielkim uśmiechem różowych ust wymalowanych łyszczykiem, że samym koszmarem było patrzenie na nie. Dopiero po chwili udała się do salonu tanecznym krokiem, by po chwili wrócić i tańczyć od półki do półki szykując coś w rodzaju jedzenia. Jej bujne blond włosy, które dosłownie latały za każdym jej ruchem połyskiwały na słońcu. Szare oczy były bardzo widoczne przez dużo czarnego dookoła nich. Poważnie rzęsy aż jej się kleiły... Westchnęłam i przyjrzałam się jej stroju. W czarnej bluzce, która opinała się jej na sporych, acz nie jakiś tak wielkich piersiach. Na tych swoich szczupłych nogach miała założone beżowe rajstopy, a że bluzka nie zasłaniała jej dokładnie pośladków... no myślałam, że zwymiotuję. Podsumowując, jest ładna, ale po jaką cholerę ona się maluje, że wygląda jak porcelana?
      - Czy coś się stało? - spytała tym swoim uprzejmym i delikatnym głosem. 
   - Kosmici najechali na mój dom i zostawili w nim obiekt nieudanego eksperymentu. - odpowiedziałam beznamiętnie i usiadłam na drewnianym krześle. 
     - Ohh, widzę, że masz dzisiaj świetny humorek! - zaświergotała, podając mi kubek z parującym... czymś. 
      - To wywar z ropuch? - zerknęłam na nią podejrzliwie, a on roześmiała się donośnie. 
      - Za dużo filmów, kochana. Za dużo filmów. - uśmiechnęła się promiennie. 
    Wyszczerzyłam się do niej sztucznie, a ona klasnęła w dłonie i pobiegła do mikrofalówki coś z niej wyciągając. Po chwili talerz z... ekhem... nieokreślonym obiektem wylądował tuż przede mną. Z wyraźnym zdziwieniem wzięłam widelec i pomieszałam nim w daniu. Po chwili drgnęłam. Przysięgłabym, że coś w nim się samo ruszyło! No naprawdę... 
     - Nie smakuje? - spytała z zawodem. 
     - Nie tylko... - westchnęłam. - Nie będę jadła ruszających się... no właśnie, co to jest? 
     - Jedzenie z puszki... - odpowiedziała ze skołowaną miną. 
    - Żarcie dla psa z dodatkiem warzyw. - podsumowałam i odsunęłam talerz. - Nie jestem głodna. Pójdę zjeść na mieście.  - odpowiedziałam, wstając. 
     - Nie idziesz się pakować? - spytała.  - Jutro wyjeżdżamy. - dodała. 
   Na Bogów! Świetnie, że ktoś postanowił mnie jakoś uprzedzić. Nie no miodzio, o tym zawsze marzyłam... Spełnienie moich najdroższych marzeń. Wyjechać bóg wie gdzie i dowiedzieć się o tym dopiero dzień przed wyjazdem. Miód, cud i majonez... 
      - A gdzie i czemu? - spytałam, idąc w kierunku schodów. 
     - Do Konohy. - odpowiedziała po chwili namysłu. - Izuru kupił tam bardzo ładny domek z pięknym widokiem na pobliskie jezioro przy parku. - uśmiechnęła się. - Twój tata dostał tam bardzo dobrą ofertę pracy w urzędzie i będzie zarabiał dwa razy tyle, więc się nie zastanawiał dwa razy. - oparła się biodrem o stół. - Masz również zapewnione miejsce w szkole, więc nie powinno być tak źle. 
      - Tak, ale nie możemy zaczekać tutaj jeszcze roku, aż ukończę liceum? - spytałam. - Praca chyba nie ucieknie, albo zostanę tutaj sama, przecież za rok skończę 18 lat. - oznajmiłam. 
       - Izuru podjął już decyzję, jedziesz z nami. - oznajmiła. 
     No cudownie. Uwielbiam te ich ciągłe przeprowadzki. Odkąd ojciec rozwiódł się z mamą jakieś osiem lat temu, co chwila zmieniamy miejsce zamieszkania, a ta małpa jeszcze mu w tym kibicuje. Chociaż muszę im pogratulować, bo aż dwa lata tutaj mieszkali. Chociaż dopatruję się jednego plusa przeprowadzki. Mam mieszka jakieś 10 kilometrów od Konohy, więc będę mogła do niej często jeździć. 
        Nie mając ochoty na dalszą rozmowę z nią, udałam się do swoje pokoju. Ze złością usiadłam na łóżku i zakryłam twarz poduszką, krzycząc w nią. Gdy gardło zaczęło mnie boleć wstałam i z całej siły kopnęłam w postawiona już walizkę. Jednak mimo tego złość mi nie przeszła, więc postanowiłam jak najszybciej się spakować i zadzwonić do mojej przyjaciółki. 
      Pakowanie zajęło mi dobre trzydzieści minut i dopiero wtedy całkowita złość wyparowała. Warknęłam coś pod nosem i sięgnęłam po mój telefon wybierając numer do Tayuyi . Dziewczyna gdy tylko usłyszała co się stało, rozłączyła się, a za dziesięć minut usłyszałam jak ktoś puka w moje okno. Z uśmiechem wstałam i podciągnęłam żaluzję. Otworzywszy drzwi, wyszłam na balkon i usiadłam na przeciw Tayuyi. 
      - Ich totalnie pogrzało! - warknęła po chwili. 
     Przyjrzałam się jej i widziałam jak ze złości zaciska pięści. Jej czerwone włosy opadały luźno na ramiona. Grzywka opadała na prawą część jej twarzy, przysłaniając białą opaskę na oku. Jej złota tęczówka lewego oka rejestrowała mój każdy ruch. Po chwili uśmiechnęła się, siadając na białych kafelkach. Jej czarne spodnie idealnie było idealnie widać, podobnie jak czarną, skórzaną, już lekko poniszczoną kurtkę i granatową bluzkę z czaszą oraz pieszczochy na dłoniach. 
     - Szczerze to dopiero teraz mnie olśniło. - powiedziała po chwili. 
     - Niby co? - spytałam. 
    - Przecież w Konoha jest ten super uniwersytet, na który matka chce mnie wysłać. W sumie tam też mogę studiować medycynę, więc byłabym blisko ciebie. - wyszczerzyła swoje białe ząbki. 
    - Serio? - uśmiechnęłam się promiennie. 
    - No jasne, kochanie! - wstała i mocno mnie uścisnęła. - Po za tym mieszka tam mój kochany braciszek, wiec mam załatwione mieszkanie. - uderzyła swoim glanem o kafelki, jak to miała w zwyczaju, gdy się z czegoś cieszyła. - To ja lecę się pakować. - wskazała kierunek swoim długim palcem, na którego końcu znajdował się długi paznokieć pomalowany na czarno. 
   - Zabierzesz się z nami. - dodałam, a dziewczyna przeskoczyła przez werandę, łapiąc się konaru drzewa, a końcu upadając na ziemię. - Dam ci znać, o której jedziemy.  
     Tayuya tylko kiwnęła głową i pobiegła w kierunku swojego domu. Strasznie cieszyłam się, że będę miała ją chociaż przy sobie. I pomyśleć, że poznałyśmy się dwa lata temu, a teraz jesteśmy nierozłącznymi przyjaciółkami. Pamiętam jak ze złością opowiadała mi, że jej mama zapisała ją na uczelnie w Konosze, bo uznała, że tam będzie jej najlepiej. Jednak ona za bardzo nie chciała tam iść. 
     Z zadowoleniem powędrowałam do salonu, w którym siedział mój ojciec, a przy nim ta landryna i moja młodsza siostra. Zastanawiało mnie czy ona wie i jak na to zareagowała. Znając ją nie była za bardzo zachwycona, bo wiadomo - nowa szkoła, dom, otoczenie. To nie jest łatwe, ale raczej była już przyzwyczajona. 
     Zmierzyłam wzrokiem macochę i usiadłam obok siostry. Ta uśmiechnęła się do mnie i zamrugała kilka razy, wpatrując się we mnie niebieskimi oczyma. Zaśmiałam się cicho i zaczęłam pleść jej warkocza. Jeden z jeden strony, a drugi z drugiej. 
    - Pojedzie z nami Tayuya. - oznajmiłam w końcu. 
    - Ta wulgarna dziewucha? - spytała z oburzeniem kobieta. 
   - Nie. -westchnęłam. - Moja przyjaciółka. Będzie studiować na uniwersytecie, a mieszkać u swojego brata. To chyba nie problem ją tam zabrać? - spojrzałam na ojca. 
   - Ależ oczywiście. - uśmiechnął się promiennie. - Nie wiem czemu jej nie lubisz Riruka. To bardzo miła dziewczyna. - oznajmił. 
     - To 19-letnia rozpuszczona dziewczyna, która nie potrafi się zachować. 
    - Uważaj o kim i przy kim mówisz! - warknęłam. - Nie nazywaj jej tak, bo nazwała cię pustym plastikiem, ty kosmitko! Jedyną niewychowaną osobą jaką znam to ty i ten twój pusty, kosmiczny łeb oraz cała ty, która nigdy nie powinna była włączyć się do tej rodziny! - krzyknęłam i wstałam. 
     - No już, już. - odezwał się ojciec. - Nie powinniście sobie tak skakać do gardeł. 
   - I jeszcze jedno, nie myśl sobie, że możesz nazywać mnie per "córeczko", jesteś tylko narzeczoną mojego taty i nawet po ślubie sobie tego nie życzę. - dodałam i udałam się w kierunku schodów. 
     - Za półtorej miesiąca jest nasz ślub i nic na to nie poradzisz! - dodała.   
   Naprawdę kiedyś nie wytrzymam i walnę w nią z całej siły patelnią, a później żywcem zakopię w ogródku. Boże czemu ona mnie tak irytuje? Czemu kosmici musieli przysłać ją do naszego akurat domu? Przecież jest tyle domów, rodzin w Japonii... Czy ja im w czymś zawiniłam? Mam nadzieję, że w tym naszym nowym domu będę jak najmniej ją widywać. Może jakaś pracę sobie znajdę... Hym... to bardzo kusząca propozycja.
~*~

A więc jest już prolog nowego opowiadania.
Podoba wam się? Mam taką nadzieję.
Rozdział pierwszy na pewno za niedługo się pojawi, tak samo jak rozdział 12 na moim drugim blogu.
Za niedługo pojawi się tutaj nowy szablon, który już zamówiłam. Na razie, będę musiała zadowolić się tym.
Liczę na wasze opinie!