niedziela, 26 maja 2013

Rozdział czwarty.


   
   Od samego rana słyszałem donośne krzyki dochodzące z salonu. Byłem wściekły. Miałem zajęcia dopiero po południu, a oni już od świtu musieli się wydzierać na całe gardło. No po prostu świetnie. Zdawałem sobie sprawę z napiętej sytuacji, która panowała w naszym domu, ale żeby wywalać człowieka o siódmej rano z ciepłego łóżka bez powodu? Co dzieje się z tym światem?
    Podniosłem się na łokciach, zdając sobie sprawę, że i tak nie usnę. Przeleciałem wzrokiem po ciemnym pokoju. Szare ściany, na których było pełno plakatów rockowych zespołów i jakieś notatki, które także walały się po brązowych panelach. Warknąłem pod nosem gdy jakiś naostrzony ołówek wbił mi się boleśnie w bosą stopę. Odruchowo spojrzałem na łóżko mojego towarzysza, by nawrzeszczeć na jego zabójcze rzeczy, które latały po podłodze. Byłem zdziwiony, jego łóżko było pościelone, a mojego współlokatora nie było.
   Ze złością zacisnąłem pięści i wziąwszy głęboki oddech, pomaszerowałem do czarnej szafy. Chwilę w niej pogrzebałem i wyciągnąwszy szarą koszulkę oraz czarne bojówki, udałem się do łazienki. Szybko je na siebie założyłem i już z mniejszą chęcią mordu wyszedłem wyszedłem z pomieszczenia na korytarz.
   - Hooo? A któż to wstał? - usłyszałam znajomy głos.
   - Przy takich krzykach nie da się spać, Hidan. - burknąłem. - Nie masz przypadkiem zajęć?
   - Mam. - odpowiedział z ogromnym uśmiechem na ustach, który mógł oznaczać tylko jedno. - I to z taką seksowną kobietą! Mówię ci ma takie balony jak żadna inna!
    - Oszczędź mi szczegółów. - machnąłem rękom.
    Mężczyzna tylko wzruszył ramionami i cały w skowronkach wrócił do swojego pokoju. I całe szczęście. Miałem go już po czubek głowy. Przez takiego jak on nasz gatunek męski jest uznawany za tych, którzy tylko myślą o jednym. I się z tym nawet zgodzę, ale są wyjątki... Jakieś się na pewno. Zresztą nie ważne.
    Gdy tylko wszedłem do salonu, leciała w moją stronę poduszka. Gdyby nie mój refleks na pewno dostałbym w twarz. Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu, ale  to i tak nie pomogło. Wbiłem mordercze spojrzenie w dwójkę czerwonowłosych osobników, a złośliwy uśmiech wstąpił na moje usta. Jak miło widzieć, że wszyscy się tak kochają w tym domu...
    Przez dobre kilkanaście minut patrzyłem jak tamta dwójka bije się, skacze po meblach, krzyczy na siebie i ucieka przez latającymi przedmiotami. Taki tutaj burdel, że na pewno dostaną ostre kazanie od Yahiko. Uhu, lecę po popcorn i resztę. Będzie się działo.
    - Jak stare, dobre małżeństwo. - odchrząknąłem.
   Jak na zawołanie ich tęczówki spojrzały w moją stronę z mordem. Zaśmiałem się i pokazując białe ząbki przyglądałem się im. Kątem oka zauważyłem ich potargane ubrania oraz włosy. Widok był niezapomniany. Ciekawe o co im poszło...
   - Odwal się ty transwestyto pierdolony. - zacięła Tayuya, mrożąc mnie wzrokiem.
   - Miła jak zawsze. - odpowiedziałem. - Tylko się tak nie krzyw, bo złość piękności szkodzi, a tobie za wiele jej nie zostało. 
   - Ja nie ślęczę przed lustrem jak ty. - złożyła ręce na piersi. - Normalnie uroczo wyglądasz moja ty kobietko!
   - Zaraz cię zabije ty Ruska wiedźmo! - warknąłem, zaciskając pięści. 
   -  Masz coś do rusków, zombiaku?
   - Jeśli ich przedstawiciele to takie orangutany jak ty, to owszem mam. - zaśmiałem się na widok jej miny.
   - Ouu, ależ mi dogadałeś! No wzruszyłam się. Zazdrościsz mi owłosienia?
   Chwile patrzałem na nią jak na idiotkę i dopiero zdałem sobie sprawę, że jest tylko w przydużej, czarnej koszulce, która na pewno należała do Sasoriego. Trzeba przyznać, że ta koszulka tylko potęgowała długość jej nóg i dodawała seksapilu. Boże, chłopie o czym ty myślisz?
    - Sorki, ale ja nie ginekolog, by rozmawiać o twoim zaroście. - odezwałem się bez najmniejszego namysłu.
    Ta tylko spiorunowała mnie wzrokiem, ale nic nie powiedziała, tylko wróciła do kłótni ze Skorpionem. Nie mogłem opanować śmiechu, więc gdy w końcu nie wytrzymałem, dostałem kilkoma poduszkami w tył głowy. Nic nie powiedziałem.
   Zachowywali się jak dzieci i to już od kilku lat. Chyba odkąd się poznali. I do tego doszedł ten głupi zakład. Szczerze myślałem, że on nie będzie mnie dotyczyć, ale niestety... I przez te cholerne dwa tygodnie musieliśmy się jej słuchać... Co za wredny babsztyl... Ale teraz już się skończyło, nareszcie!
   Zjadłem szybko śniadanie, oczywiście nie w spokoju. Miałem ochotę wejść tam i poprzyczepiać im jakieś przenośne bomby. Przynajmniej trochę ciszy i spokoju by było, a teraz to nic. Możesz się modlić, błagać czy coś... ale to i tak nie pomoże.
   Wymknąwszy się z domu, szybko udałem się do parku. Jednak moje marzenie co do chwili samotności nie zostało ziszczone. Akurat dzisiaj było przygotowanie do festynu i z mojego bombowego planu, zostały nici. Postanowiłem więc udać się do biblioteki akademickiej. Wkrótce mam egzaminy i wypadało by się poczuć. Chociaż trochę...
    A więc jak postanowiłem tak zrobiłem. Z wielkim bólem wyciągnąłem książkę z regału i przysiadłem przy stoliku w kącie. Co by to było gdyby się ktoś o tym dowiedział... Już sobie to wyobrażam... Cały akademik miałby co opowiadać. " Wielki pan imprezowicz zaczął się uczyć..." No po prostu super.
   Nie wiem ile ślęczałem nad tą książką, ale na pewno za dużo nie zapamiętałem zbyt wiele. Może przynajmniej będę coś kojarzył... W każdym bądź razie muszę zdać. Tak właściwie nie wiem czemu postanowiłem podjąć się tego kierunku studiów. Prawo nie było za ciekawe... Może dlatego, że ojciec tak bardzo tego chciał? Muszę w najbliższym czasie nauczyć się asertywności w stosunku do jego osoby.
    - Udajesz, że się uczysz?
   Gwałtownie oderwałem wzrok od książki i przeniosłem go na dziewczynę stojącą przede mną. Uśmiechnąłem się mimowolnie na jej widok. Za każdym razem gdy ją widziałem jakoś od razu miałem lepszy humor. Boże! Co się ze mną dzieje?
   - Coś w tym stylu. - odpowiedziałem.
   Zilustrowała mnie swoimi niebieskimi oczyma, po czym pokazała białe zęby. Usiadła obok mnie, a ja zacząłem jej się bacznie przyglądać. Jej włosy były upięte w luźnego koka, a na nosie okulary. Nie byłem pewien czy musi je nosić, ale teraz wiele osób to robi tylko dla ozdoby więc ona pewnie też. Miała na sobie niebieską koszulę, która była na nią za duża i ciemne spodnie. Naprawdę, Lisa powinna zostać jakimś stylistą.
   - No i czego się patrzysz?
   - Podziwiam. - odparłem bez namysłu.
   - Wzrok w książkę i się ucz. - widziałem jak jej policzki przybrały kolor jasnego różu.
   - Chyba zrobię sobie przerwę. Do egzaminów mam jeszcze trochę czasu i na pewno dam sobie jakoś radę. Byłem na wszystkich zajęciach i można powiedzieć, że słuchałem...
   - Yhym... - mruknęła z lekkim uśmiechem.
   Między nami zapadła krępująca cisza. Nikt nie chciał jej przerwać i jak na złość nie było za dużo studentów o tej porze w bibliotece. Co za utrapienie... Chociaż miałem okazję patrzeć na jej cudowne, wielkie oczy. Naprawdę, nigdy takich u nikogo nie widziałem. Zdawały się poruszać jak fale wzburzonego morza. Coś pięknego.
    - Hym... - zaczęłam poprawiając się na krześle. - Mam pytanie. Co się dzieje z Tayuyą?
    - A co się ma dziać? - wbiłem wzrok w stół, ale dalej czułem jej wiercące dziurę w moim mózgu spojrzenie, więc chcąc nie chcąc kontynuowałem: - Po prostu ma ADHD i ciągle wrzeszczy. Ona jest jak wulkan, albo bomba. Tyka i tyka, a w końcu wybucha. Do tego dość ostro pokłóciła się z bratem. - westchnąłem i przetarłem zaspane oczy. - To ty w końcu się z nią przyjaźnisz.
    - Owszem, ale nie chce mi nic powiedzieć... 
    - Tym bardziej nie powie mi. - odparłem. 
    - Kiedyś powiedziała mi, że tylko tobie i Itachi'emu najbardziej ufa z tej waszej paczki. Przyszłam więc do ciebie. - powiedziała, a mnie dosłownie zatkało. 
    - Że niby mi? - nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem za co zostałem spiorunowany wzrokiem. - Chyba wtedy musiała być nieźle naćpana... Serio ta kobieta się na mnie wyżywa... chociaż... znam ją długo, może dlatego? Ale nie! To niemożliwe. - potrząsłem głową. - O której kończysz? 
    - He? - wydusiła z siebie mało inteligentnie. - O szesnastej. A co to ma do rzeczy?  


    - Ja kończę pół godziny wcześniej zajęcia i przyjdę po ciebie. Później pójdziemy do Łasicy i z nim pogadamy. Może faktycznie mu się zwierzała, albo coś... A jak nie to Itachi z nią porozmawia. - uśmiechnąłem się i powolnie wstałem. - No... miło się rozmawiało, ale ja już muszę lecieć na zajęcia. Do zobaczenia.
    Pomachałem na pożegnanie i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku uczelni. Po drodze spotkałem kilka znajomych osób, które coś do mnie mówiły, ale szczerze się tym nie przejmowałem. Byłem dalej w poważnym szoku. Że niby ta czerwona wiedźma mi ufa? No to się filozofom nie śniło. Dobre żarty. Chociaż jakby się dłużej nad tym zastanowić to miałoby to sens. W dzieciństwie razem się bawiliśmy i przyłaziła jak miała jakiś problem, ale potem wyjechała i kontakt się urwał... No proszę to ci niespodzianka!
    Oczywiście musiałem siedzieć na bardzo nudnych wykładach. Co jakiś czas spoglądałem na resztę studentów. Niektórzy pilnie słuchali, inni coś rysowali, a reszta rozglądała się po klasie i płaczliwym wzrokiem zerkali na zegarek. Pół godziny przed końcem udało mi się wyłapać trzy osoby, które w najlepsze sobie pochrapywały. Oczywiście nasz profesor to zauważył i napisał na bocznej tablicy nazwiska. Współczuję im z całego serca. Mi kiedyś też zdarzyło się wylądować u niego na rozmowie. No trauma do końca życia...
   Wreszcie zadzwonił ukochany sygnał, oznaczający koniec zajęć. Ulga dla zmęczonego umysłu. Powolnym ruchem wstałem z miejsca i pożałowałem tego. Całe mięśnie mi ścierpiały. To nie jest zbyt przyjemne doświadczenie, ale jakoś trzeba sobie radzić. Żeby nie spotęgować bólu, bardzo wolno udałem się w kierunku skarbnicy z książkami. Chyba mi to z kwadrans zajęło. No, ale przynajmniej się nie spóźniłem.
   Lisa ze znudzeniem siedziała za wielką ladą, przeglądając jakąś książkę. Co jakiś czas poprawiała się na sporym fotelu. W sumie jej nigdy nie spytałem czemu osoba, która ma tak bogatych rodziców zaczęła pracować. W sumie nie było jakoś okazji, ale kiedyś na pewno się ona nadarzy.
    - Wreszcie jesteś. - powiedziała, przewracając kartkę.
    - I tak kończysz za kilkanaście minut. - przypominałem.
    - Przyszło zastępstwo. - oznajmiła, podnosząc wzrok i odkładając książkę. - Idziemy?
    Kiwnąłem głową na znak zgody i ruszyliśmy w kierunku domu mojego przyjaciela. Po drodze rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim i o niczym. Krótka wymiana poglądów, a następnie opowiedziała mi jak to razem ze swoją macochą i Tayuyą wybierały suknie ślubne. Muszę przyznać, że to była naprawdę zabawne i chciałbym to zobaczyć na własne oczy.
     Nim się obejrzeliśmy, byliśmy już na miejscu. Zapukałem do drzwi niewielkiego domku. Był cały pomarańczowy z płaskim dachem i dużymi oknami. Całą posiadłość otaczał mały ogródek, gdzie można było zauważyć pole do siatkówki i koszykówki. Zawsze tam graliśmy.
    Po kilku minutach drzwi otworzył wysoki mężczyzna o bladej cerze. Jego czarne włosy były związane w kucyka i sięgały do łopatek. Kilka kosmyków spadało po bokach głowy. Czarne oczy uważnie mnie zilustrowały, a po chwile przeniosły się na dziewczynę.
    - Możemy wejść? - spytałem.
    - Jasne. - odpowiedział niskim głosem i wpuścił nas do środka.
    Chwilę później zaprosił nas do salonu, dalej nie spuszczając wzroku z mojej towarzyszki. Kątem oka zerknąłem na jej twarz, a w oczach dostrzegłem nutkę irytacji. Dobrze, że nie jest tak wybuchowa jak jej przyjaciółka. Chociaż i tak za chwilę warknie.
    - Coś do pica? - spytał brunet.
    Razem z Lisą, pokiwaliśmy przecząco głową i usiedliśmy na ciemnej sofie. Itachi usiadł na przeciwko nas i wywiercał mi swoim spojrzeniem dziurę w ciele. Wiedziałem, że postawiliśmy go w trochę dziwnej sytuacji, bo z nim nie rozmawiałem już jakieś dobre dwa miesiące, a tu nagle pakuję mu się do domu z jakąś nieznajomą dziewczyną. Ciekawe co sobie teraz myśli.
    - Ty młotku! - do moich uszu dobiegł zdenerwowany głos z góry. - Nie dość, że całymi dniami przesiadujesz u mnie, bo uciekasz przed tym zboczeńcem, to jeszcze robisz z mojego pokoju trzecią wojnę!
   - Możemy pójść do mnie, ale piszesz się na niezły uraz psychiczny! - odpowiedział drugi głos.
   - Raz tam byłem i więcej nie pójdę!
   Spoglądaliśmy w kierunku schodów, a w końcu można było zobaczyć dwie sylwetki. Blondyn schodził z wielkim uśmiechem na ustach, a obok niego brunet z naburmuszonym wyrazem twarzy. Dopiero gdy zauważyli moją towarzyszkę, spojrzeli po sobie i w szybkim tempie znaleźli się przy nas. 
    - Lisa? Co tu tu robisz? - spytał niebieskooki. 
    - Cześć Dei. - odezwał się Sasuke, ilustrując dziewczynę. 


    Arisawa chwilę przyglądała się dwójce nastolatków, po czym przywitała się z nimi, a swój pytający wzrok przeniosła na mnie. Wiedziałem dobrze, że to ja muszę zacząć rozmowę. Przecież to nie moja sprawa! 
    - A więc, Itachi... - zacząłem. - To jest Arisawa Lisa i chciała z tobą porozmawiać. 
    - Miło mi poznać. - powiedział starszy Uchiha. 
    - Otóż mam pytanie... Czy może była u ciebie Tayuya? Ostatnio dziwnie się zachowuje i martwię się o nią. Kiedyś powiedziała mi, że ufa tylko tobie i Deidarze, a on nic nie wie. Pomyśleliśmy więc, że przyjdziemy do ciebie.  - uśmiechnęła się uroczo. 
     Mężczyzna zamyślił się chwilę, po czym odesłał nastolatków na górę, co oni niechętnie wykonali. Znów zapanowała cisza, ale nie chciałem jej przerywać. Bardziej to było frustrujące dla pozostałej dwójki. Jakoś nie specjalnie interesowały mnie problemy tej wiedźmy. Tak nam dała popalić przez te dwa tygodnie, że najchętniej utopił bym ją w zlewie... 
     - Była u mnie dwa tygodnie temu. - przerwał ciszę ciemnooki. - Jednak tylko by się przywitać. Porozmawialiśmy chwilę, ale nie przypominam sobie by mówiła coś konkretnego. Cieszyła się, że znów tutaj jest i opowiedziała mi trochę o tobie. Nic szczególnego się nie wydarzyło. - opowiedział. - Może nie chce nam o tym powiedzieć? Z tego co wywnioskowałem to byłaś dla niej bliska i jako pierwszej tobie by się zwierzyła z jakiegoś problemu. Jednak z drugiej strony, może wcale nie chcieć o nim mówić i tutaj pojawiłby się kłopot.
     - Mógłbyś z nią porozmawiać? - nie wiedziałem czemu, ale poczułem niemiły dreszcz gdy usłyszałem jej miękki i proszący ton.
     - Oczywiście. - odparł, lekko się uśmiechając.
    Resztę dnia nasza rozmowa zeszła na bardziej luźne tematy. Wspominaliśmy nasze dawne czasy, a Lisa pękała ze śmiechu, słysząc o naszych wygłupach. Szczerze to nie wiem dlaczego, ale wielką radość sprawiał mi jej uśmiech, na duchu podnosił mnie jej śmiech. Czasami nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była idealna.
    Późnym wieczorem do rozmowy dołączył się także Sasuke z Naruto. Szczerze to oni trochę przypominali mnie i Łasice z czasów gimnazjum. Wspólne wygłupy, dziwne rozmowy. To było coś co kocham i do tej pory. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że bardzo zaniedbywałem kontakty z moimi przyjaciółmi...
    Kilkanaście minut przed dziesiątą wyszliśmy z posiadłości Uchiha. Postanowiłem, że odprowadzę Lisę do domu. Zresztą, była tak zmęczona, że ledwo trzymała się na nogach. Ta całą sytuacja musiała kosztować ją wiele stresu i sił. Rozumiem ją i to doskonale.
    Gdy już doszliśmy do jej mieszkania, drzwi otworzyła nam jej siostra. Spojrzała się na mnie badawczo, a po chwili uśmiechnęła się serdecznie. O nic nie pytała tylko wpuściła Lisę do domu, a mnie podziękowała. No i niby za co? Nie rozumiem jej, ale na pewno nienawidzę jej wzroku. Brr...
    Tak więc, ten dzień mogę zaliczyć do bardzo udanych. Sam nie wiem czemu...

~ * ~
A więc mamy kolejny rozdział. 
No i jak się podoba? Mam nadzieję, że nie jest najgorszy... 
Jestem ciekawa co sądzicie o pierwszoosobówce Deia. Wychodzi mi pisanie? 

Zaczynam pisać notkę na Kronice Woli Ognia. Serdecznie tam wszystkich zapraszam! 







sobota, 11 maja 2013

Rozdział trzeci.

Na wstępie chciałabym gorąco podziękować Nada no Baka ( przepraszam, nie umiałam odmienić)
Uwierz mi, że postaram się poprawić wszystkie błędy i popracuję nad charakterem głównej bohaterki, który za niedługo się zmieni. W prawdzie miała ona zostać pokazana jako taka lekko rozpieszczona dziewczyna, ale uwierz mi, zmieni się to. Co do Tayuyi, faktycznie trochę przesadziłam z tym "wojskiem". Oczywiście wprowadzę Deidarę i na prawdę odegra ważną rolę. W sumie chciałam zrobić jego pierwszoosobówkę i twój komentarz utwierdził mnie w tym, że to dobry pomysł.
Mam nadzieję, że w następnych rozdziałach uda mi się wszystko poprawić.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz.

~ * ~

    Siedziałam na skórzanej kanapie w salonie, słuchając kłótni między siostrą, a ojcem. Ja postanowiłam się w to nie mieszać. Ostatnio robi się coraz bardziej nerwowy, bo termin ślubu się zbliża, więc lepiej z nim nie dyskutować. Ostatnimi czasy, mało rzeczy, które dzieją się w domu mnie interesuje. Szkoła, zadania domowe, nawet zapisałam się na zajęcia sportowe z koszykówki i siatkówki. Do tego dochodzi praca w bibliotece, gdzie często spotykałam Deidarę. Szczerze? To nawet mnie cieszyło. Był zabawny, uśmiechnięty i trzeba przyznać, że był lekko szalony. 
    - A ty? - spytał tata, spoglądając się na mnie. - Masz wolne, czy pracujesz?
    - Wolne. - odpowiedziałam.
    - W takim razie, ty pojedziesz. - oznajmił. - I nie chcę słyszeć sprzeciwu. Te wasze ciągłe kłótnie i wyzwiska zaczynają mnie już irytować.
    - Miałam jechać do mamy! - zaprotestowałam.
    - Możesz w końcu przestać myśleć o sobie? - warknął i wyszedł z domu trzaskając drzwiami. 
    Westchnęłam i udałam się do sypialni taty i Riruki. Kompletnie nie wiedziałam co się działo przez ostanie dwa tygodnie. Macocha nie odezwała się do mnie słowem, a ojciec ciągle krytykuje. Może to przeze mnie wszyscy są jacyś dziwni? Widok przygnębionej kosmitki jakoś mnie nie ruszał, ale widok smutnego ojca, już trochę bardziej. Trzeba to naprawić.
    Zapukałam, ale nikt nie odpowiadał. Powtórzyłam kilkakrotnie czynność, ale efekt był taki sam. Uprzedziwszy, że wejdę, otworzyłam drzwi. Widok mnie zaszokował. Oto zawsze uśmiechnięta i zadowolona z życia kobieta, siedziała teraz pod oknem w czarnych dresach i potarganych włosach, płacząc. Zawahałam się, ale przemogłam się i podeszłam do niej. Westchnęłam i usiadłam na przeciwko.
    - Idę z tobą. - powiedziałam.
    Kobieta spojrzała się na mnie zdziwiona i zaczęła mrugać oczyma. Lekko się do niej uśmiechnęłam, po czym wstałam i wyciągnęłam do niej rękę. Riruka uśmiechnęła się lekko i skorzystała z pomocy, po czym szybko pobiegła do łazienki.
     Mimowolnie się uśmiechnęłam, widząc, że jest ona w swoim żywiole. A jeśli to jej nie wystarczy to wybór sukni ślubnej na pewno pomoże. Przecież ona uwielbiała takie rzeczy i nie wiem po co ja mam tam jechać skoro i tak postawi na swoim? Czas tylko tracę, ale trzeba się poświęcić, nie?
     Dopiero po trzydziestu minutach była gotowa, by wyruszyć. Oczywiście musiałam lekko ponarzekać, a ona tylko tłumaczyła mi jaki to wygląd jest ważny i rzuciła kilka uwag na mój strój. Musiałam przystanąć przy lustrze, by upewnić się czy nie wyglądam jak klaun. Jednak było wszystko tak jak powinno. Szara koszulka i wytarte jeansy oraz trampki. I co tutaj niby dziwnego?
    Godzinę później siedziałam w wielkim salonie mody ślubnej, czekając aż Riruka wyjdzie z przebieralni i pokaże mi się w alabastrowej sukni. Byłam ciekawa tego jak będzie wyglądać. W sumie zawsze zakładała ciemne ubrania, czasami kolorowe, ale nigdy białe. Może jej karnacja jej na to nie pozwalała? W sumie była blada i moim zdaniem powinna wybrać beżową suknie.
    - I jak? - usłyszałam jej głos, a po chwili stanęła przede mną.
    Tak jak sądziłam. Te jej blond kudły, które teraz falami układały się na bladych ramionach i jej blada karnacja nie pasowały do koloru tej sukni. Wyglądała jak straszydło, taki jakiś duszek. Do tego rozchodziła się na biodrach, przez co wyglądała jakby miała niewymiarowe ciało. Obcisły gorset pokrywany cekinami i bufiasty dół z firany. No porażka.
     - Powiedziałam ci w drodze, że będę z tobą naprawdę szczera. - oznajmiłam, wstając. - Wyglądasz jak duch. Moim zdaniem żadna jasna kreacja nie będzie ci pasować. Najlepiej beżowa sukienka, upięte włosy w kok, mocno podkreślone oczy, lekki błyszczyk na ustach i ciemne policzki. - uśmiechnęłam się do niej i podeszłam do wieszaków. - O i koniecznie żółte tulipany! - dodałam, oglądając coraz to dziwniejsze stroje.
     - Rozumiem. - widziałam kątem oka, że się uśmiechnęła, pokazując szereg diabelsko białych zębów. - W takim razie zdam się na twoją radę. Proszę mi poszukać beżowej kreacji. - zwróciła się do młodej dziewczyny.
     - I nie takiego dzwonu! - dodałam szybko.
     Czułam wzrok szaro-złotych tęczówek na sobie, co zaczęło mnie już trochę irytować, ale dzielnie wytrzymywałam. Chciałam już jej coś powiedzieć, ale przyszła pracownica z pięcioma krojami beżowych strojów. Oplotłam je wzrokiem i skinęłam głową, by macocha je przymierzyła. Z uśmiechem zniknęła w przebieralni, a ja usiadłam na białym fotelu. Szczerze to to miejsce przypominało mi jakiś szpital. Wielkie okna, ściany, sufit, podłoga białe. Wszystko było w tych odcieniach. Sprawiało, że czułam się nieswojo.
     - Żenisz się? - usłyszałam znajomy głos za sobą.
     Szybko obróciłam głowę, a pierwsze co dostrzegłam to czerwone włosy i wielki uśmiech na twarzy. Rozpromieniłam się widząc moją przyjaciółkę, która usiadła obok mnie. Jej czarny strój tworzył niesamowity kontrast.
     - Tak, sama ze sobą. - uśmiechnęłam się. - Prędzej się połamie, zrobię się stara i pomarszczona, niż kogoś znajdę. - burknęłam pod nosem.
     - Więcej optymizmu! Kochanie moje! Jak źle pójdzie ja się poświęcę! - wyszczerzyła się.
     - Yhym. Już to widzę. - wytknęłam jej język. - Myślałam, że gustujesz w chłopakach...
     - Jestem otwartą osobą na nowe doświadczenia. - wypaplała, a ja parsknęłam śmiechem.
     Minutę później wyszła Riruka, która była na początku nie zadowolona widokiem Tayuyi, ale później stwierdziła, że ocenią ją dwie osoby. Byłam zdziwiona, że one ze sobą normalnie rozmawiały! Czerwonowłosa razem ze mną stwierdziła, że bardzo ładnie jej w beżowym, ale pierwszy fason zupełnie jej nie pasował. O zgrozo, wyglądała jaj Lady Gaga, porażka...
     Przymierzyła jeszcze kolejne trzy sukienki. Druga  wyglądała okropnie, tak jakby zaprojektował ją piany zając, ale co tam. Każdy ma inny gust. Trzecia była całkiem ładna, ale za krótka jak na wesele. Bardziej przypominała krojem tunikę. Widziałam jak na jej twarzy widnieje już mały grymas niezadowolenia. W sumie to też bym była zdenerwowana. No, ale cóż. Jak dzisiaj nic nie wybierzemy to jutro pojedziemy do Tokio.
     - Może zamiast się ze mnie śmiać, same byście coś przymierzyły? - spytała,ubierając czwartą suknię. - Tak dla zabawy. Zobaczycie, że w cale nie jest tak łatwo je ubrać!
     - Mi się podoba! - przyznała ochoczo Tayuya, a widząc moją krytyczna minę, dodała. - No weź, Lisa! Będzie fajnie! Porobimy sobie zdjęcia, będzie co wspominać!
     - W sumie, czemu nie. - powiedziałam po chwili. - Pokażesz się nam w tej sukience i dołączamy do zabawy! - poinformowałam.
     Po chwili blondynka wyszła i pokazała się nam. No muszę przyznać, że wyglądała olśniewająco. Suknia opadała do ziemi, nie była za bardzo bufiasta, ale też nie obcisła. Ładny, lekko marszczony gorset i czarna wstążka oplatająca wcięcie w talii, z kokardką na lewej stronie. Zamrugałam z wrażenia i zaklaskałam, a po chwili dołączyła się Tayuya, która cicho gwizdnęła. ( KLIK )
     - Mam rozumieć, że wam się podoba? - zerknęła na nas z uśmiechem, a my kiwnęłyśmy głowami. - Mnie też. Czyli wybrałyśmy już sukienkę. Co za ulga. - westchnęła. - Pozostało nam tylko wybrać buty, fryzurę, makijaż i dodatki. Mam nadzieję, że mogę na was liczyć.
     - Pewnie! - oznajmiła czerwonowłosa. - Nie sądziłam, że z pani taka równa babka jest!
     - Miło mi to słyszeć. - odparła. - Ale mów mi po imieniu. Postarza mnie słowo "pani". 
      Tayuya tylko kiwnęła głową i wedle obietnicy wybrałyśmy pierwsze lepsze sukienki, udając się do przebieralni. Szczerze, to Riruka miała rację. Cholerstwo strasznie trudno się zakładało i układało. O gorsecie nie wspominając. Chociaż z tego co słyszałam, Tayuya nie radziła sobie lepiej ode mnie. Dziesięć minut nam zajęło ubranie się!
      Gdy wyszłyśmy razem z Tayuyą wymieniłyśmy się zdziwionymi spojrzeniami, a na naszych ustach pojawił się uśmiech. Po chwili w trójkę zaczęłyśmy się głośno śmiać, a macocha wyciągnęła aparat, kto wie skąd go miała i zaczęłyśmy robić sobie zdjęcia. Robiłyśmy na zmianę głupie, urocze, smutne miny, co jakiś czas zmieniając pozę. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu kiedy Riruka i czerwonowłosa zaczęły tańczyć walca. Musiałam to nagrać. Zorientowały się dopiero po upływie siedmiu minut, więc miałam sporo materiału. Posłały mi tylko zdenerwowane spojrzenia. Blondynka pociągnęła mnie za rękę i stanęłyśmy na podwyższeniu, udając Statuy Wolności. Oshima prawie popłakała się ze śmiechu, kiedy straciłam równowagę i zaczęłam wykonywać dziwaczne ruchy. 
     - To było boskie! - skomentowała, klaskając. 
     - Zgłoszę się do programu tanecznego. - uśmiechnęłam się. 
     - Koniecznie. - dodała blondynka. 
     - Już wieczór? - spytała, spoglądając na ciemne niebo. 
     - Szybko minęło! Teraz trzeba się przebrać... - zaczęła czerwonowłosa, poprawiając swoje włosy. - Może ją sobie kupię... - zaśmiała się. 
      Uśmiechnęłam się i zaczęłam się jej przyglądać. Biały gorset, który kończył się dopiero w połowie pośladków i falowany dół. Zwykła i prosta suknia, ale trzeba było przyznać, że bardzo ładnie wyglądała. Zupełnie dziwnie było ją zobaczyć w innym kolorze niż czarny czy szary. Przyjemna dla oka odmiana. ( klik
       Po chwili obydwie zniknęłyśmy w przebieralniach, a ja spojrzałam na swoje odbicie. Moje ciemne włosy opadały na niebieskawy gorset obszyty wzorami kwiatów. Lekko marszczony początek spódnicy, z pod którego wychodził prosty materiał. Musiałam przyznać, że bardzo podobałam się sobie w tym kolorze... No, ale teraz trzeba to ściągnąć, a po krzykach Oshimy stwierdziłam  że to nie takie proste. ( KLIK )
      Rozebranie się zajęło mi mniej czasy niż ubieranie. Gdy wyszłam, Riruka zakupiła już swoją suknię i oglądała zdjęcia, co jakiś czas uśmiechając się wyraźnie. Usiadłam obok niej. Zaczęłam się jej przyglądać i z niechęcią stwierdziłam, że byłam zadowolona. Dzień był bardzo udany, chociaż na początku tak nie myślałam. Może ta kosmitka nie jest taka zła, jak na początku się wydawała? Nie chciałam jej poznać, bałam się tego, szczerze mówiąc. Odpychałam ją od siebie, byłam zła. Nie znałam jej, a mimo to osądziłam... 
     - Halo? - poczułam stuknięcie w bok. - Kontaktujesz? 
     - Już się przebrałaś? - zerknęłam na Tayuyę, która tylko prychnęła. 
     - O czym myślałaś? Stoję tutaj już od pięciu minut, cioto! - warknęła. - To co teraz?
     - Zapraszam do nas. - powiedziała blondynka, wstając. - Przygotuję jakąś małą kolację w podziękowaniu. Mam nadzieję, że pomożecie mi w dalszych przygotowaniach, nie? Chociaż, chyba już się o to pytałam... - nadęła policzki i postukała się po brodzie. 
     Udałyśmy się w kierunku naszego domu, wspominając dzisiejszy dzień. Czerwonowłosa nadawała jak stare radio, przez co wybuchałam śmiechem, bo na koniec zaczął jej się już plątać język. Słyszałam z jej ust przeprosiny, że źle oceniła moją macochę, a na koniec stwierdziła, że mogły by zostać przyjaciółkami, ponieważ dzieli je tylko dziesięć lat różnicy. Wtedy ja zaprotestowałam, ale w głębi duszy nie miałam nic przeciwko. 
      - No to ja szybko coś zrobię i zaraz was zawołam. - oznajmiła Riruka, gdy byłyśmy już przed domem. - Mogłabym cię prosić, Lisa, byś przechowała tą sukienkę? Istnieje przesąd, że pan młody nie może jej oglądać. - dodała. 
      - Jasne. - zgodziłam się. - To my poczekamy w naszym pokoju. 
      Udałyśmy się tam, a Oshima zaczęła podziwiać mój pokój, przeglądając najmniejszy kąt. Dodała kilka wzmianek na temat mojego nieporządku w szafie, ale nic po za tym. Ja usiadłam na łóżku i oglądałam jej poczynania. Dopiero po kilkunastu minutach dała sobie spokój i usiadła na przeciwko mnie, uśmiechając się szeroko. 
      - Co? - warknęłam. 
      - Nic. - odpowiedziała, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. - Jak w nowej szkole? 
      - Normalnie. Jak ma być? Uczę się, uczęszczam, zapisałam się do klubu sportowego... - odpowiedziałam. 
      - A masz jakieś nowe znajomości? - spytała. -Widziałam jak chodzisz z dwójką chłopaków do szkoły. Ten ciemnowłosy to Sasuke, a blondyn chyba nazywał się Naruto, nie? 
      - Skąd wiesz? - zainteresowałam się. 
      - Znam Sasuke. - odpowiedziała. - Jego brat przyjaźni się z moim i często bywali u nas w domu. Później zaczął też przychodzić taki blondyn, a później wyjechałam. A widziałam was, jak szłam na uczelnię. 
      - I co w związku z tym? - spytałam. - Koledzy z klasy, nic więcej. Naruto jest strasznie nadpobudliwy, a Sasuke poważny, ale potrafi się uśmiechać. - dodałam. - Po za tym znam jeszcze Sakurę, Hinatę i Ino. - przyznałam. 
      - Śmietanka towarzyska. - wypaplała. - I jak? Podoba ci się tutaj bardziej niż w Tokio? - zerknęła na mnie podejrzliwie. 
      - Nie wiem. W sumie tutaj wszystko jest inne. W starej szkole trzeba było być takim jak inni, a tutaj każdy jest inny, szybciej nawiązuje się jakiekolwiek znajomości, nauczyciele też są całkiem w porządku, ale przeraża mnie nauczyciel chemii, taki wąż, a nauczyciel biologii to totalny zbok! 
      Dziewczyna zaśmiała się głośno, a po chwili wylądowała na podłodze, dalej zwijając się ze śmiechu. Widziałam jak łzy spływają jej po policzkach, a jej skóra na twarzy przybrała niemalże kolor jej włosów. Czekałam z irytacją, aż się w końcu uspokoi, co jednak szybko nie nastąpiło. 
      - Bo się udusisz! - krzyknęłam. 
      - Przepraszam... - wypaplała, ocierając łzy. - Ale wiesz... ten zbok... nie no, nie mogę. - złapała się za brzuch i chwiejąc się, wstała. 
      - Kolacja! - zawołała macocha. 
      Razem z Tayuyą bez słowa udałyśmy się do jadalni, gdzie na stole czekało ciepłe danie. Na każdym talerzu parował omlet z warzywami, a w szklankach nalany był sok. Uśmiechnęłam się, widząc zdziwienie mojej siostry, ale to nic nie powiedziała, tylko usiadła na przeciwko mnie i zaczęła jeść. Również poszłyśmy w jej ślady, wiedząc, że za nim przyjdzie tata minie trochę czasu. O wiele się nie pomyliłam, gdyż przyszedł dopiero po kilku minutach. 
     Opowiedziałyśmy mu nasz cały dzień,a on i Kiriko co jakiś czas się śmiali. Ojciec rzucił kilka uwag na temat naszego zachowania w miejscu publicznym, ale Riruka wytłumaczyła, że to jej pomysł. Wtedy nie miał nic do dodania. Później wysłuchaliśmy inspirującego dnia mojej siostry i ojca, który przy okazji dodał, że bardzo się cieszy, że w końcu przestałam być chamska w stosunku do Riruki, czego ja nie skomentowałam. 
     Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie ze znakami zapytania wymalowanego na twarz, ale nikt nie wiedział kto to może być. W sumie, kto i po co miałby przychodzić w odwiedziny o dwudziestej drugiej? Chyba ktoś z zaburzeniami umysłowymi, albo coś... 
     - Otworzę. - oznajmił ojciec. 
     Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku wejścia, które było nawet dobrze widoczne z jadalni. Tata poprawił koszulę, na co parsknęłam śmiechem, po czym otworzył drzwi. Stał w nich czerwonowłosy mężczyzna z obojętnym wyrazem twarzy. Oplótł wzrokiem tatę i wyjął dłonie z kieszeni ciemnych spodni, po czym lekko się ukłonił. 
      - Dobry wieczór. Przepraszam za zakłócenie porządku o tak późnej porze. - powiedział, prostując się. - Czy zastałem tutaj Tayuyę? - spytał, choć dobrze ją widział. 
      - Jaki dobrze wychowany młodzieniec! - skomentował czarnowłosy i poprawił okulary. - Tak jest, może wejdziesz? -spytał, przepuszczając gościa. 
      - Dziękuję. 
      - Sasori? Co ty tu u licha robisz? - warknęła czerwonowłosa, wstając. 
      - Twój brat się o ciebie martwi i poprosił mnie bym po ciebie pojechał. - oznajmił. 
      - Niech mi nie rozkazuje. - warknęła, zakładając ręce na piersi. - Sam może się tutaj pofatygować jak mu tak zależy, a nie wysyłać swojego adwokata. Przekaż mu to. 
      - Nie jestem jakimś kurierem. - burknął. 
      - Sam sobie jedź do domu. 
      - Tayuya, do cholery! - warknął, zaciskając pięści. - Rusz ten swój gruby tyłek i choć szybko! Nie mam zamiaru czekać, a swoje spory wyjaśniaj z Yahiko! - lekko podniósł głos, mierząc ją surowym spojrzeniem. - Może i wygrałaś ten głupi zakład, ale już się skończyło! 
      - Wiem! Jednak nie chce mi się tam wracać! 
      Wszyscy przyglądaliśmy się tej wymianie zdań. Ze spojrzenia brązowych oczu chłopaka, można było dostrzec determinację, złość i chęć mordu. Przeszedł mnie nie miły dreszcz kiedy ruszył ze swojego miejsca i podszedł spokojnym krokiem w kierunku Oshimy. Złapał ją za rękę i mimo jej protestów, wyprowadził za drzwi. 
      - Jeszcze raz przepraszam. - dodał na odchodnym. 
      Wszyscy spojrzeliśmy po sobie ze zdziwieniem, ale nikt tego nie skomentował. Je byłam tym co najmniej zdziwiona, ale nie próbowałam nad tym wielce rozmyślać. Posprzątałam po sobie i udałam się do łazienki w celu odświeżenia się i wzięcia relaksującej kąpieli.

 


~ * ~

 Witam! Przepraszam na wstępie za tak krótki rozdział. Po prostu obiecałam go na wczoraj, a ja nawet słówka nie miałam. Cały ten tydzień był dla mnie bardzo ciężki. Nauczyciele idealnie uświadamiają nam, że jeszcze, że rok szkoly się nie skończył, co nas dobija. Jeszcze bieganie na w-f, czego nienawidzę. I to jeszcze żeby kilometr był, ale nie! Nie ma tak łatwo ; ( Bee.
  Dzisiaj się sprężyłam i coś wyskrobałam. Na wstępnie, wiem, że powtarza się słowo sukienka, ale nie umiałam go zastąpić. No trudno.
  Teraz zacznę pracę nas kolejnym rozdziałem na Kronice Woli Ognia.
  Informuję również, że dodałam zakładkę " Pomysły", w której to możecie zostawiać swoje pomysły, prośby na temat opowiadania czy też notek specjalnych. Zachęcam do podzielenia się ze mną czymś nowym! Nie ugryzę.
   Również proszę cichych czytaczy (?) o zostawienie komentarza... Ja piszę dla siebie, ale również dla was, a wasze komentarze wstrzykują we mnie niezwykłą dawkę weny so... ; 3

Do następnej!

czwartek, 2 maja 2013

Specjał.



      
Witam! 
A więc tak... Napisałam jednopartówkę z parą Kiba x Ino. Dostałam na e-maila kilka próśb, żeby właśnie z tą parą go zrobić. Postanowiłam, że jeszcze napiszę jeden specjał, ale to do was należy z jaką parą. Mogą być wszystkie, nawet yaoi, chociaż uprzedzam, że nie jestem najlepsza w ich pisaniu... Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta i wysili się, żeby podać swój typ pary na kolejny specjał... 

So... enjoy !

( ♥ )
    Powóz właśnie podjechał pod bardzo duży i ładny dom, który znajdował się niedaleko głównego rynku w Paryżu. Okoliczni mieszkańcy wyjrzeli zaciekawieni z okien, a niektórzy wyszli na ulicę. Po chwili drzwi od powozu się otworzyły i wyskoczył z nich mały, biały piesek, który zaszczekał kilka razy. Zaraz po nim wyszedł wysoki szatyn z lekka opaloną cerą i lekką, azjatycką urodą. Rozejrzał się dookoła i westchnął, po czym podszedł do sporych drzwi. Zapukał, a po chwili wyszedł z niego wysoki mężczyzna w podeszłym wieku. Uśmiechnął się nieznacznie i zaprosił chłopaka do domu.
     - Jak podróż minęła, drogi chłopcze? - spytał, kiwając ręką na służącą, by zaparzyła herbaty.
     - Spokojnie i długo... - odpowiedział.
     Mężczyzna tylko kiwną głową i usiadł na wzorzystym fotelu, wskazując gestem dłoni, że przybysz ma również spocząć na przeciwko. Tak też uczynił, choć z wielką wewnętrzną niechęcią. Nienawidził gdy ktoś mu rozkazywał, ale cóż miał zrobić? Przecież nie wolno mu sprzeciwiać się starszemu.
     - Wyczerpany? - rozniósł się głos starszego, kiedy służąca przyniosła dwa kubki herbaty i cukier.
     - Nie. - odparł. - Na pewno nie chce mi się wypoczywać. Przez cały czas podróży odpoczywałem i nic nie robiłem. - dodał, widząc niezadowoloną minę wuja.
    - W takim razie, po wypiciu herbaty udamy się obejrzeć miasto. - oznajmił.
    Szatyn tylko westchnął pod nosem i słodząc napój dwiema kostkami herbaty, upił łyk. Siedzieli w ciszy, a starszy ciągle wzrokiem wodził za szczeniakiem, który biegał po pomieszczeniu, obwąchując każdy kąt. Nie lubił zwierząt, tak samo jak wiele innych rzeczy.
    Gdy zakończyli picie herbaty, wuj szatyna ubrał płaszcz i melonik, po czym spojrzał wymownie na służącą i udał się w znanym mu kierunku, a za nim ruszył szatyn. Opowiadał mu o rożnych rzeczach, na co musi uważać, co może, czego nie. Co powinien robić, do kogo nie powinien się odzywać, a do których ludzi powinien odnosić się z szacunkiem. Chłopak słuchał wszystkiego, choć niechętnie. Ale musiał wiedzieć dużo o mieście i ludziach, skoro ma tu pobyć przez dłuższy czas.
    - I pamiętaj, drogi chłopcze. Nade wszystko musisz uważać na cygan. To okropni i źli ludzie, którzy kradną, oszukują, a nawet potrafią zabić! Nie zbliżaj się do nich. - poinstruował go. - Jednak władza robi wszystko by ukrócić ich czas pobytu tutaj. - uśmiechnął się.
    - Ludzie jak inni. - podsumował młodzieniec.
    - To demony! - warknął. - Mieszkasz pod moim dachem. Jestem bardzo szanowanym mieszkańcem, mój szwagier chciał bym się tobą zaopiekował. Zgodziłem się, ponieważ mam do niego wielki szacunek, ale jeśli przez jego syna ja go stracę... - nie dokończył, spoglądając na szatyna zimnym wzrokiem.
     - Rozumiem... - chłopak uśmiechnął się lekko, pokazując białe zęby, a pies zaszczekał.
     - Jak on się wabi?
     - Akamaru. - odpowiedział.
     - Masz mi go pilnować i żeby nie biegał po domu, rozumiemy się?
     Chłopak zasalutował, a starszy uśmiechnął się zadowolony i powędrowali na główny plac miasta, który miał miejsca obok katedry Notre Dame. Spotkali tam kilku szanowanych ludzi w tym głównego dowódce wojsk, ale rozmowa nie trwała zbyt długo, co nawet ucieszyło młodzieńca. Mężczyzna był zbyt wyniosły i pewny siebie. Nie taki jaki powinien być rycerz.
     Dopiero późnym wieczorem udali się w kierunku domu. Szli ulicą, a Marco, bo tak na imię miał wuj młodzieńca, powtarzał mu zasady miasta. Chłopak miał już tego dosyć, ale był dobrze wychowany i nie przerywał, tylko rozglądał się po okolicznych budynkach, które prawie nie różniły się od siebie. Jedyne co podobało się szatynowi to czyste, lekko fioletowe niebo. Było takie piękne i zwyczajne, przypominało mu dom.
     W pewnym momencie poczuł, że wuj wpadł na niego, więc opuścił wzrok. Ujrzał młodą dziewczynę o lokowanych blond włosach, która wpadła na jego towarzysza.
    - Przeklęte demony! - warknął Marco i złapał blondynkę za rękę, potrząsając. - Tylko zawadzacie!
    - Puszczaj mnie ty stary baranie. - wysyczała i z całej siły uderzyła go wolną ręką w brzuch. - Myślicie, że wasze groźby nas przestraszą? A guzik! - powiedziała i uciekła.
     - Ta dziewucha powinna zostać spalona. - oznajmił starszy.
     - Czemu?
     - Bo to cyganka! - krzyknął. - Widziałeś jej zachowanie i sposób mówienia? To nie do pomyślenia. Nie dosyć, że zaśmiecają nasz piękny Paryż, to jeszcze nie okazują szacunku i skruchy mieszkańcom.
     - Może zachowują się tak, ponieważ wy źle ich traktujecie? - zadał nieśmiałe pytanie.
     - Głupcze! Wszyscy zostaną spaleni jak tylko znajdziemy ich kryjówkę. -oznajmił. - A ty masz mi się do nich nie zbliżać nawet na kilometr, zrozumiano? - warknął, poprawiając koszulę. - A teraz idziemy do domu, ciotka już na pewno wróciła. Ona się za tobą stęskniła, Kiba. - dodał.
 
( ♥ )

    Dziewczyna wbiegła do ciemnego pomieszczenia, w którym znajdowała się spora liczba osób. Wszyscy spojrzeli na nią ze współczuciem, widząc zaczerwieniałą i posiniałą dłoń i ukrywane łzy w oczach. Szybkim krokiem udała się w kąt, gdzie miała swoje prowizoryczne łóżko zrobione ze sterty siana. Ułożyła się na nim i próbowała pozginać nadgarstek.
    - O Boże, co ci się stało, dziecko? - spytała starsza, ciemnoskóra kobieta.
    - Ten głupi urzędnik skręcił mi nadgarstek! - warknęła.
    - Ohhh, moje dziecko... - westchnęła kobieta. - Powinnaś bardziej uważać i omijać go z daleka. Wiesz, że przez niego zginął twój przyjaciel... Wszyscy go omijamy.
    - Ale ten staruch jakby chodził za mną! Wszędzie go pełno. - oznajmiła blondynka.
    - Może mu się podobasz. - zaśmiała się ciemnoskóra. - Jutro mamy festyn, nic nam nie może zrobić. No chyba, że złamiemy ich prawo. - uśmiechnęła się lekko. - Będziesz wstanie tańczyć?
    Dziewczyna tylko kiwnęła głową i udała się do prowizorycznego lekarza, który nałożył jej na spuchnięty nadgarstek jakiś materiał nawilżony wywarem z leczniczych ziół. Podziękowała i udała się na swoje miejsce, gdzie zastała dwójkę małych dzieci, które poprosiły ją o zaśpiewanie kołysanki. Nastolatka odprowadziła je na ich posłanie i wykonała prośbę.
    Gdy maluchy zasnęły udała się na zewnątrz. Oczywiście, wyjście z ich kryjówki trochę jej zajęło, ale zawsze lubiła patrzeć na gwieździste niebo i blady księżyc, który tak bardzo przypominał jej stary dom. Chociaż nie mogła leżeć i spoglądać na niebo w pobliżu ich kryjówki, to byłoby głupstwem. Gdy chciała powspominać dawne czasy zawsze udawała się do katedry, gdzie była nietykalna dla wojska. Wchodziła na balkon, a później wspinała się na dach i tam właśnie przypatrywała się gwiazdą i wspominała.
     Wiatr lekko wiał, rozwiewając końcówki jej lokowanych włosów i muskając nagą skórę twarzy, oraz wprawiając w ruch fioletowy materiał spódnicy. Uśmiechnęła się. Czuła się wolna i szczęśliwa. Nie musiała się przed nikim chować, uciekać, bronić się, walczyć o przeżycie. Jednak lepiej, że jej przybrana matka nauczyła ją życia na ulicy i pozwoliła przyłączyć się do cygańskiej grupy, mimo, że pierwszy raz wtedy o nich słyszała. Kobieta okazała jej wiele serca. Jej i jeszcze jednej dziewczynie, z którą  przybyła blondynka.
     Nie wiedząc kiedy po policzku blondynki spłynęły łzy. Pamiętała tamten dzień i nie zapomni go do końca życia. Jej najlepsza przyjaciółka została zamordowana za coś czego nie zrobiła. Za bycie czarownicą, którą niebyła. Jednak, tutejsi ludzie, władza widzi tylko to, co chce zobaczyć. Oni chcieli ją zabić i zrobili to. Bez chwili wahania, bez namysłu, z zimną krwią. Jak bestie.
      - Wszystko w porządku? - usłyszała głos kapłana. - Drogie dziecko, powinnaś już iść do domu. Straże zmienią się za parę minut. Będziesz miała chwilę na ucieczkę. - poinformował ją zachrypniętym głosem.
      - Dziękuję bardzo. - uśmiechnęła się i zeskoczyła z dachu.
     Zerknęła jeszcze raz na miasto i coś przykuło jej uwagę. Mężczyzna siedzący na dachu jednego z mieszkań położonych niedaleko głównego placu. Wytężyła wzrok, ale nie była w stanie niczego konkretnego dostrzec, oprócz tego, że siedział na budynku znienawidzonego przez nią urzędnika.
     Westchnęła i szybkim krokiem wyszła z katedry. Rozejrzała się po placu i poczekała kilka sekund, po czym wyszła i biegiem udała się do ciemnej uliczki. Nie potrzebowała światła. Znała tą drogę od kilku lat. Wiedziała gdzie i kiedy trzeba skręcić, kiedy trzeba uważać.
     Przebiegła przez kolejną, pustą uliczkę zastawioną deskami. Warknęła gdy poczuła, że coś złapało ją za chustę zawieszoną na ramionach i przyciągnęło do siebie, boleśnie łapiąc za obie dłonie. Szarpała się, ale to nic nie dawało, napastnik był silny. Podniosła wzrok i ujrzała wysokiego mężczyznę o blond włosach i ubranego w rycerski strój. Zaklęła pod nosem.
    - Ah kogo my tutaj mamy? - uśmiechnął się szyderczo. - Myślałem, że cyganie o tej porze chowają się w swojej kryjówce i po kątach... - zaśmiał się.
    - To rycerze mają rozum, by myśleć? - sarknęła. - Co za niespodzianka...
    - Nie pogarszaj swojej sytuacji. - polecił i zawołał kolegów.
    Zjawili się po niecałych dwóch minutach. Na widok bezbronnej dziewczyny zaczęli się śmiać i szeptać. Blondynce zaczęło bić szybciej serce. Wiedziała co się teraz stanie, aż za dobrze. Musiała szybko wymyślić jakiś plan ucieczki, bo inaczej zgwałcą ją i zabiją.
    - No proszę... - zaczęła. - Wasza szóstka, a ja jedna. Taka bieda. - uśmiechnęła się.
    - Na rymowanki się panience zebrało? - warknął ktoś z tłumu.
    - Cóż za powalające maniery. - westchnęła. - Mogłabym mieć ostatnią prośbę? Taką malutką. W torbie mam taką małą sakiewkę, w której jest medalion mej matuli. Chciałabym go ubrać. Chyba to nie problem spełnić ostatnie życzenie nędzarki takiej jak ja? - zrobiła smutną minę.
     Mężczyźni spojrzeli po sobie i jeden z nich podszedł do blondynki. Po chwili wyciągnął z jej torby małą sakiewkę. Obejrzał ją, a gdy miał otworzyć dziewczyna niezauważalnie nabrała powietrze i zamknęła oczy. Po otwarciu rozniósł się duszący i nieprzyjemny zapach ziół. Rycerz, który ją trzymał, puścił, a ona skorzystała z okazji i jak najszybciej uciekła.
    Słyszała za sobą wściekłe krzyki i wyzwiska skierowane pod jej adresem, ale dla niej liczyło się ukrycie. Wiedziała, że nie może udać się w stronę kryjówki. Gdyby ją złapali, zdradziłaby masę ludzi takich jak ona. Nie miała już niczego co mogłoby ją obronić, a nie ucieknie sporej ilości żołnierzom. Bała się, a serce waliło jej jak oszalałe.  Nie wiedziała gdzie mogłaby się schować.
    Po chwili poczuła, że ktoś łapie ją za rękę i przyciąga do siebie. Chciała krzyknąć, ale nieznajomy, przyłożył jej rękę do ust. Zamknęła oczy, a z pod zaciśniętych powiek polały się łzy. Łzy smutku, strachu i bezradności.
    - Nie zrobię ci krzywdy, tylko bądź cicho. - usłyszała przyjemny i niski, męski głos.
    Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą wysokiego młodzieńca o wyraźnych rysach twarzy. Urodę miał lekko azjatycką, ale bardziej podobną do europejskiej. Rozczochrane, brązowe włosy, lekko opalona cera i ciemne oczy. Tylko tyle była w stanie zobaczyć. Kiwnęła głową niepewnie, a szatyn zabrał dłoń z jej ust.
    - Ani drgnij. - polecił i wyszedł, dając znak dłonią do psa.
    Usłyszała jak straż biegnie i ciągle ją przeklina. Wciągnęła powietrze i próbowała bardziej wgnieść się w twardą ścianę, jakby to było możliwe. Bała się i nie chciała zostać zauważoną.
    - Hej ty! - usłyszała głos swojego pierwszego napastnika. - Widziałeś może przebiegającą cygankę?
    - Taką z kręcącymi, jasnymi włosami? - spytał, udając, że się zamyśla. - Ah tak, biegła chwilę temu po tamtym moście. - wskazał dłonią.
     - Co tutaj robisz o takiej później porze? - zapytał ktoś inny.
     - Pies uciekł mi z domu. - wskazał na swojego białego towarzysza. - Bardzo się do niego przywiązałem i nie mogłem pozwolić mu się zgubić. - wyjaśnił z lekkim uśmiechem.
     - Wracaj szybko do domu i uważaj. - ciemnowłosy zrobił zaciekawioną minę. - Te demony czają się tutaj wszędzie.
     Młodzieniec tylko kiwnął głową i poczekał, aż rycerze odejdą, po czym wrócił do blondynki, która cała drżała i niepewnym wzrokiem spoglądała w jego kierunku, oplatając wzrokiem średnio umięśnione ciało.
     - Nie jesteś tacy jak inni mieszkańcy. - posumowała.
     - Gdyby wszyscy byli tacy sami na świecie byłoby nudno, prawda? - uśmiechnął się do niej. - Jak masz na imię? - spytał.
      - Ino, ale w tym mieście mówią na mnie Estena. - poinformowała go. - Dziękuję za ratunek.
      Młodzieniec przepuścił ją i nie oglądając się za piękną blondynką, pobiegł do domu wuja, gdzie musiał się tłumaczyć, czemu opuścił budynek bez pozwolenia.


( ♥ )

   Obudziły go krzyki i muzyka, która pochodziła z głównego placu. Młodzieniec westchnął i niechętnie wstał. Udał się do łazienki, gdzie przemył zaspaną twarz i ubrał się. Po chwili udał się z powrotem do pokoju i wyjrzał z okna, z którego miał bardzo dobry widok na katedrę i plac przed nią. Zbierało się tam sporo ludzi. Większość ustawiała namioty i różne podesty oraz długi stół i krzesła.
    - Przepraszam, - usłyszał nieśmiały głos. - Śniadanie na stole, państwo na pana czeka.
    - Już idę. - odpowiedział.
    Nie minęła minuta, a młodzieniec siedział przy stole z wujostwem. Ciocia wypytywała się w dalszym ciągu o zdrowie brata i jego żony oraz starszej siostry młodzieńca. Ten odpowiadał na wszystko z grzecznością. Co chwila kobieta podnosiła głos podekscytowana.
     - Czyli macie, że tak powiem, kolorową rodzinę? - włączył się do rozmowy Marco.
     - Tak. - odparł chłopak.
     - Ja i mój brat pochodzimy z Japonii, piękny kraj, a Edo* jeszcze ładniejsze. Moja bratowa pochodziła z Hiszpanii, też bardzo ciekawy i ładny kraj, ale ja wolałam zostać we Francji. Tutaj czuć takiego wspaniałego ducha. - uśmiechnęła się.
      - Czyli, mój drogi chłopcze, władasz trzema językami? - zainteresował się wuj. - To niezwykłe. Japoński, Hiszpański i Francuski.
      - Kiedyś chciałem nauczyć się też Angielskiego, ale czasu brakowało. Teraz w podróży trochę się podszkoliłem. - wyznał. - Mój towarzysz był Brytyjczykiem, więc mi pomagał. - dodał.
      - Coś niesamowitego, prawda? - zagaiła kobieta. - Jest wspaniały i taki mądry, a do tego przystojny!
     - Chociaż Japoński i Hiszpański przyszedł mi bardzo łatwo, więc nauczyłem się tylko dwóch języków. - wyznał chłopak, lekko zarumieniony komplementami ciotki.
      - Cóż... - zaczął starszy, wstając. - Miło się rozmawiało, ale obowiązki. Muszę się męczyć na tym festynie. - pomasował skroń. - Już mnie głowa boli od tego, ale taka praca. Idziesz ze mną, Kiba?
     - Jakbym mógł. - uśmiechnął się i wyszedł wraz z wujem.
   
     Już od kilku godzin mężczyźni oglądali atrakcje przygotowane przez cygan. Szatynowi się one naprawdę podobały, ale nie wyrażał swojego zachwytu, ponieważ nie chciał narażać się wujowi, który wręcz odwrotnie - na każdym kroku krytykował i wyzywał aktorów. Nie było to miłe, ale nikt nie mógł nic powiedzieć.
     W końcu przyszedł czas na główne przedstawienie. Członkowie rady, w tym Marco, zostali zaproszeni do wielkiego stołu, by podziwiać. Kiba natomiast udał się niedaleko od sceny. Chciał lepiej widzieć, ale tak naprawdę wypatrywał blondynki z wczoraj.
     Na scenę wkroczył mężczyzna z czarnymi włosami i śniadą cerą ubrany w kolorowy kostium. Przywitał się z publicznością i zażartował kilka razy, po czym ustąpił miejsca dwóm postacią na szczudłach, które zaczęły tańczyć w rytm granej muzyki. Po występie rozbiły się brawa, a z czerwonego dymu wyłoniła się postać drobnej kobiety ubranej w biało-czarny kostiumie. Obok niej pojawiła się szklana skrzynia, a kobieta wcisnęła się do niej bez problemu, wykonując powolne i delikatne ruchy. Ze środka pomachała i rozniosły się brawa, a kobieta znikła znów za czerwonym dymem, a po chwili pojawiła się i ukłoniła. Kolejną atrakcją była sztuka akrobacyjna. Grupa ludzi skakała, tańczyła, wyginała się i chodziła po powietrzu. Publiczność zaklaskała na końcu występu, a artyści ukłonili się nisko i zniknęli w białym dymie, z którego wyłoniła się dwójka dzieci. Chłopiec i dziewczynka ubrani na niebiesko z dwoma kotkami. Dzieci wymachiwały wstążką, robiły akrobacje, a zwierzęta powtarzały ich ruchy i przeskakiwały nad wstążkami. Kolejne brawa i ukłony oraz czarny dym, za którym zniknęły.
     - A teraz jedna z naszych największych atrakcji dzisiejszego dnia. - krzyknął ciemnowłosy mężczyzna. - Piękna Estena zatańczy niebezpieczny taniec z... niedźwiedziem! - rozniosły się krzyki zdumienia i oklaski, a mężczyzna zniknął za brązowym dymem, z którego wyłoniła się blondynka i niedźwiedź.
     Kiba uśmiechnął się pod nosem, widząc Ino. Musiał przyznać, że w czarnej sukni i białym gorsecie było jej do twarzy. Dziewczyna również się uśmiechnęła, widząc go. Po chwili pierwsze bębny zaczęły bić, a blondynka wykonywała powolne ruchy, które zwierzę naśladowało. Z każdą sekundą ich ruchy stawały się coraz bardziej szybsze, ale dalej mierzyli się wzrokiem. Estena ze skupioną miną podeszła do niedźwiedzia, który ryknął i wysunął łapie w jej kierunku, której się złapała. Muzyka ucichła, a zwierzę opadło na cztery łapy, natomiast dziewczyna ciągle wykonywała powolne ruchy taneczne, kończąc, usiadła na misia, który nic sobie z tego nie zrobił. Rozniosły się wiwaty, a blondynka zniknęła za fioletowym dymem.
      Teraz przyszedł czas na tak zwane, samodzielne atrakcje. Większość ludzi udałą się do wróżki, chociaż niektórzy wybrali pokazy kukiełek itp. Kiba szukał wzrokiem Ino, choć w takim tłumie ludzi było to dosyć trudne.
     Usłyszał krzyk dziecka i od razu ruszył w tamtym kierunku. Zobaczył, że jakiś starszy mężczyzna pastwi się nad filigranową dziewczynką, która nie miała nawet ośmiu lat. Westchnął i położył mu dłoń na ramieniu, a drugą, zatrzymując cios.
     - A gdzie godność? - zerkną na niego ironicznie.
     - To cyganka! I tak jest nic nie warta! - odpowiedział starszy i wyrwał się z uścisku.
     - Nie. - zaprzeczył szatyn. - To małe, bezbronne dziecko, a do tego kobieta, jakby nie patrzeć. - poinformował go ze złością w oczach. - Nie lubię jak ktoś krzywdzi bezbronnych, więc lepiej odejdź! - warknął zimnym i oschłym tonem, a starszy ze wściekłą miną odszedł. - No, nic ci nie jest? Wszystko w porządku? - spojrzał na zapłakaną twarz dziecka. - Choć, poszukamy twojej mamy. - uśmiechnął się i wziął ją na ręce.
     Akamaru zaszczekał kilka razy i udali się w stronę tłumu. Długo szukali, pytali się, ale wszyscy tylko wzruszali ramionami, co lekko irytowało chłopaka. Przecież musiał być ktoś kto zna tą dziewczynkę, przecież nie wzięła się znikąd... 
     W oddali zauważył kręcone blond włosy. Uśmiechnął się i udał się w tamtym kierunku. Trochę mu to zajęło, bo dziewczyna szybko zniknęła, ale po około dziesięciu minutach, odnalazł ją. 
     - Przepraszam, że przeszkadzam, ale... - zaśmiał się nerwowo. - Może wiesz gdzie jest jej mama? 
     Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona i dopiero po chwili ujrzała drobną dziewczynkę na jego plecach. Uśmiechnęła się lekko i odebrała od niego dziecko. 
     - Mówiłam ci, że masz nigdzie nie odchodzić. - zwróciła się do dziewczynki. - Dziękuję, że jej pomogłeś. Naprawdę jesteś inny od wszystkich, to cieszy. - poinformowała go. - Może masz ochotę na spacer? 
     Kiba uśmiechnął się pod nosem i przytaknął. Niezmiernie cieszył się, że będzie miał ochotę ją poznać. Podobała mu się, była inna i wyjątkowa. Nie interesowało go to, że była cyganką. W końcu, oni to też ludzie, prawda? Mu nic złego nie zrobili. 
     Dopiero późnym wieczorem, gdy festyn się skończył oni musieli się rozstać. Ona, musiała pomóc w sprzątaniu po festynie i musiała się ukryć, a on, musiał wrócić do wuja i kłamać. Nie może powiedzieć mu, że cały dzień spędził z kimś, kogo on nienawidzi. Kiedyś by to zrobił, ale teraz wiedział, że czasami lepiej skłamać, jeśli druga osoba nie ma wystarczających dowodów. 
     - Jak cię znajdę? - spytał Kiba. 
     - Moi przyjaciele zgodzili się, żebyś do nas dołączył. - odpowiedziała. - Jednak musisz być tego pewien, inaczej nie przychodź do nas, dobrze? - spojrzała mu w oczy, a on kiwną głową. - Mieszkamy tak gdzie wiele ludzi jest, ale nikt o nas nie powie. Gdy będziesz pewien,  że znalazłeś to miejsce, drogę wskaże ci żniwiarz. - uśmiechnęła się niepewnie i oddaliła się. 
      Młodzieniec jeszcze przez chwile spoglądał za nią, zapamiętując słowa. Nie miał pojęcia, o co mogło chodzić, ale ma całą noc na zastanowienie się. Przedtem musi udać się do wuja. 
      W domu został skarcony. Jednak go widzieli, że pomaga bezbronnej, małej cygance i Marco nie był z tego powodu zadowolony. Wpadł w szał i nawet jego żona nie umiała go uspokoić. Krzyczał, że chłopak nadszarpnął jego honor i gdy jeszcze raz to się zdarzy bez mrugnięcia oka go zabije. 
      
( ♥ ) 
  
    Księżyc świecił już bardzo długo, a w jednym pokoju wciąż paliła się świeca. Szatyn nie mógł zmrużyć oka. Już podjął decyzję. Nie może tutaj zostać. Został okrzyczany za pomoc dziecku? To chyba nie jest w porządku. Wiedział to i postanowił odejść. Najwyżej go powiesi, albo spali. On też miał swój honor i godność, nie pozwoli się tak traktować. 
    - Chyba zaraz się poddam. - warknął młodzieniec i przetarł zaspaną twarz. - Nie mam pojęcia. 
    Westchnął, a pies lekko zaskomlił i podszedł do okna. Chłopak udał się za nim i wyjrzał przez okno. Rozejrzał się, ale widział tylko budynki, katedrę, rzekę i most oraz cmentarz położony na oko dwa kilometry od rynku. Młodzieniec odwrócił się po czym coś go olśniło. Uśmiechnął się i pogłaskał psa po głowie, który zadowolony zamerdał ogonkiem. 
      - Mój mądrala. - zaśmiał się. - Jak będziemy szli nie waż mi się nawet pisnąć, rozumiemy? 
     Pies zaskomlił, a jego pan ubrał na siebie czarny płaszcz i wziął ze sobą miecz, który znajdował się w szafie. Po cichu wyszedł przez okno, trzymając Akamaru na rękach. Uśmiechnął się niepewnie i trzymając się rynny, zeskoczył. Zdawał sobie sprawę, że musi być cicho i uważać na wszystko. Podróż na pewno długo mu zajmie i nie będzie łatwa. 
      Przeciskał się między uliczkami jak bezdomny kot, uważając na wszystko, choć w ciemności było to dosyć trudne. Kilka razy prawie dostał zawału jak obok niego przeszli strażnicy. Dobrze, że zdążył się schować, bo inaczej byłoby po nim. 
       Nie wiedział ile zajęło mu dotarcie na stary cmentarz, ale ucieszył się niezmiernie. Teraz zostało mu odgadnięcie drugiej części, a tutaj było już trochę gorzej. W końcu tutaj osłaniały go tylko nagrobki i kilka drzew. Jeśli ktoś zobaczy, że pałęta się w nocy po cmentarzy mogą oskarżyć o czary i spalić na stosie, a to mu się za bardzo nie podobało. Wolał zostać powieszony, jeśli chodzi o śmierć. 
       Przemierzał alejki już od ponad trzydziestu minut, dalej zastanawiając się nad jej słowami. Po chwili zobaczył posąg śmierci z kosą, który stał schowany za drzewami, gdzieś w rogu. Był stary i strasznie zaniedbany, a schowanie go mogło świadczyć o tym, że ludzie nie chcieli go oglądać, ale mięli też jakby sentyment do niego. 
       Chłopak bacznie przyjrzał się posągowi i stwierdził, że kosa nigdzie nie wskazuje. Jest trzymana poziomo, a ostrze wskazuje na stopy. Nie było innej drogi, a Kiba czuł się bardzo zmęczony i wyczerpany. Usiadł na ziemi, opierając się plecami o płytę, która lekko drgnęła. Młodzieniec pacnął się w czoło i przesunął ją. Zobaczył drabinę i światło w tunelu. Uśmiechnął się pod nosem i przywiązał swojego psa, po czym zamykając wejście, zszedł po drabinie.  
      Pierwsze co zobaczył to szczątki ludzi. Kości leżały wszędzie - na ścianach, na ziemi i we wodzie. Kilku strażników przywitało go z bronią w ręku, ale wtedy pojawił się ciemnoskóry mężczyzna z czarnymi włosami, który był prawdopodobnie liderem, władcą grupy. Uśmiechnął się do niego i zaprowadził na główny plac. Tam obwieścił, że od dziś chłopak będzie jednym z nich i podał jego zasługi. Wszyscy zaczęli klaskać i wiwatować. Kilka minut później bębny zaczęły cicho bić, a ludzie zaczęli tańczyć. 
     - Ciesze się, że przyszedłeś. - wyznała blondynka. 
     Chłopak obrócił się i mocno przytulił dziewczynę, która wcale nie protestowała. Uśmiechnęła się lekko i odsunęła się od niego. spojrzeli sobie w oczy, a po chwili chłopak ujął jej twarz i delikatnie pocałował. Obydwoje byli szczęśliwi, chociaż wiedzieli, że ścieżka, którą wybrali nie będzie wysłana różami... 

The end. 




 * Edo. - dawna nazwa Tokio.

I jak wam się podobało? Mam nadzieję, że za dużo błędów nie ma i wam się spodobało. 

Tak jak przed rozpoczęciem, proszę was o podanie swojego typu na kolejne opowiadanie i ewentualny pomysł, jeśli ktoś by miał...Nie wstydźcie się! 

Rozdział trzeci, powinien pojawić się około 10 maja!