niedziela, 22 grudnia 2013

Nowy Blog!


Możecie to potraktować jako prezent gwiazdkowy. Otóż wreszcie udało mi się jakoś wymyślić fabułę do opowiadania. Jest ono inne niż na początku miało być. Nie będzie to SS, a Naruto x OC. Mam nadzieję, że wam przypadnie do gustu i na niego zajrzycie, zostawiając komentarz. Także nie przedłużając:
When we die, everything becomes simple.

niedziela, 17 listopada 2013

Epilog

      

    Gdy przywieźli ją do szpitala cała rodzina czekała przed salą operacyjną. Nikt nie chciał iść do domu, wyspać się, odetchnąć, ani nawet rozprostować nóg. Zastygli w bezruchu na długie godziny, które wlokły się niemiłosiernie, odbierając powoli nadzieję. Jednak w końcu na następny dzień około szóstej trzydzieści, wyszedł doktor z lekkim uśmiechem na twarzy i z kilkoma kropelkami potu na zmarszczonym czole.
      - I co? - wrzasnęła Tayuya, podnosząc się błyskawicznie.
      - Niech pan powie, co z moją córką. - błagał ojciec.
      - To cud, że nie zginęła na miejscu. - zaczął lekarz, a na twarzach czekających pojawił się ogromny niepokój. - Stwórca jednak nad nią czuwał. Miała pęknięcie jelita i wstrząśnienie mózgu oraz inne uszkodzenia wewnętrzne, jak i ogromne krwawienie.Udało nam się jednak przytrzymać ją  przy życiu. Teraz utrzymujemy ją w śpiączce farmakologicznej, by organizm mógł się zregenerować. - urwał na chwilę, zaglądając w głąb umysłu. - Jeśli się obudzi nie będzie mogła chodzić. - dodał.
      - Jak to 'jeśli'? - zdenerwował się blondyn.
      - Czas wszystko pokaże. - odparł i udał się do pokoju dla personelu.
      Piątka osób czekała jeszcze sporo czasu, ale niestety innych informacji udzielić im nie chciano. Mimo to nikomu nie chciało się iść do domu, o co bardzo prosił cały personel. W końcu ustalili sobie tak jakby grafik. Rodzice wraz z córką mieli udać się do domu i odpocząć, a jej przyjaciele zostać jeszcze przez jakiś czas.
       Deidara usiadł sobie przy ścianie, chowając głowę w dłoniach, nie wydał z siebie żadnego dźwięku aż do wieczoru, gdy przyszli ich zmiennicy. Początkowo Tayuya myślała, że usnął, ale jednak cały czas czuwał zadumany. A o czym myślał? Prawie o niczym. Jednak przepełniało go uczucie winy. Nie wiedział, ale wydawało mu się, że to wszystko przez niego.
      - Oh Dei. - poczuł na sobie dłoń przyjaciółki. - Chodź do domu, wyśpisz się, zjesz coś. Wyglądasz teraz jak wrak człowieka. Martwimy się o ciebie. - zaczęła.
         - Nie chcę. - wybełkotał.
         - Musisz coś jeść! - lekko podniosła ton głosu. - Ty myślisz, że my się nie martwimy? Ja się cholernie boję, ale wiem, że Lisa jest cholernie silnym człowiekiem i wszystko będzie jak dawniej! Czy... czy ty w to nie wierzysz? - spytała powolnie, a on spojrzał na nią zszokowany.
         - Nie... ja tylko... - nie umiał znaleźć odpowiednich słów.
         - Skoro w nią wierzysz to się podnieś i chodź do domu. - usłyszał głos swojego przyjaciela.
        Sasori stał zapatrzony gdzieś w dal. Minę miał poważną, ale w jego oczach dało się zauważyć troskę o przyjaciół. Pierwszy raz widział Daidarę w takim stanie. Zawsze radosny, pełen energii i chętny do żartów...
         Blondyn z wahaniem się podniósł i powolnie ich trójka ruszyła w stronę samochodu. A na miejscu został ojciec i Kiriko, która od wczorajszych łez miała czerwone oczy i napuchnięte policzki. Prawie niemożliwym było zobaczyć ją w tym stanie w przeszłości. A teraz? Ta sytuacja wszystko wywróciła do góry nogami. I tak miało zostać jeszcze przez kilka miesięcy.

~*~
       Siedziała na parapecie okna, spoglądając jak styczniowe płatki śniegu spadają na ziemię. Nie mogła uwierzyć, że jej najlepsza przyjaciółka przez tak długi okres się nie wybudziła. To już nie była śpiączka farmakologiczna, a lekarze z dnia na dziej dawali jej coraz mniej szans na przeżycie. I to Tayuya przyjęła jako porażkę. Nie mogła uwierzyć, że oprócz sześciu osób wszyscy dookoła się poddali, przestali o nią walczyć. Nie rozumiała jak mogli tak postąpić.
      W kącie spała Kiriko, a obok niej Riruka z ojcem. Smętnym wzrokiem wpatrywali się w śpiącego blondyna, który nawet przez sen nie puścił jej bladej dłoni. Byli pełni podziwu, że się nie poddał, że dalej kochał ją mimo tej sytuacji. Teraz byli pewni, że Lisa jest wielką szczęściarą.
      Sasori powolnie podszedł do swojej dziewczyny, obejmując ją za ramiona i podając kubek z kawą. Powolnie zaczął przyglądać się przyjacielowi, który od dwóch dni siedział u niej bez ruchu. Rozumiał go doskonale, sam by się tak zachował.
      - Sasori, obudź go. - poprosiła Tayuya. - Niech idzie coś zjeść, albo ja mu przyniosę. - zeskoczyła z parapetu, muskając go ustami w policzek i wyszła. 

        Chłopak kiwnął głową i podszedł do przyjaciela, delikatnie go szturchając. Ten dopiero po kilku próbach otworzył oczy i zerknął na niego sennie, wzrokiem pytając się co jest powodem wybudzenia go. Jednak gdy już otwierał usta by udzielić odpowiedzi, do pomieszczenia weszła pielęgniarka wraz z lekarzem prowadzącym.
      - Niestety nie mam dobrych wieści. - oznajmił. - Serce Lisy powoli przestaje wykonywać odpowiednią ilość uderzeń. Z tego co widać na urządzeniu jej zgon nastąpi za kilka minut. Góra dziesięć. - odparł smutnym głosem. - Nie chciałem wcześniej państwu mówić...
        W tym momencie do pomieszczenia weszła czerwonowłosa, która słyszała dwa ostatnie zdania. Z szoku upuściła talerz, a po jej policzkach spłynęły łzy. Wydała z siebie przeraźliwy krzyk i miała podbiec do przyjaciółki, ale drogę zablokował jej chłopak, który z całych sił przytulił ją do siebie. Ojcu zaczęła drgać warga, Kiriko całkowicie straciła nad sobą kontrolę, rzucając się na podłogę, a Riruka mocno wtuliła się w ramiona męża, powolnie głaszcząc się po brzuchu. Jedynym który nie zareagował był Deidara. Wpatrywał się w sufit, z daleka wyglądał niemalże jak lalka. Każdy z nich tylko czekał, aż usłyszą to cholerne pikanie sprzętu.
       Nastąpiło to po sześciu minutach, a wtedy i Deidara rozpłakał się jak kobieta.


~*~

    Otworzył oczy słysząc ciche śmiech i szturchanie. Pierwsze co zobaczył to szczęśliwe twarze przyjaciół i rodziny Lisy. Nawet Namine i babcia tutaj były. Rozejrzał się zdezorientowany po pomieszczeniu szpitalnym, nic nie rozumiejąc. Gdzie on jest? Co się dzieje? Czy wtedy zemdlał?
      - No wreszcie. Myślałam, że mi żołądek zgnieciesz! - usłyszał dobrze znany mu głos.
      W szoku spojrzał na łóżku i ujrzał rozpromienioną Lisę. Czarne włosy miała strasznie długie, teraz upięte w kucyka, a oczy pełne były blasku i chęci do życia. Dopiero wtedy zrozumiał, że to wszystko to był koszmar. Okropny koszmar.
      - Kiedy się obudziłaś? - spytał niepewnie.
      - Około dwudziestu minut temu. Spałeś jak zabity i nie mogliśmy cię dobudzić. - uśmiechnęła się. - Dziękuję, że przy mnie byłeś. - dodała, spuszczając głowę, lekko się rumieniąc. 
       - Oczywiście, że byłem! - zaśmiał się. - Jak miałbym przy tobie nie być?
      - Kocham cię Deidara.
      - Ja ciebie też.



~*~

Uwaha koniec! Wiem krótkie to, ale miałam tak dużo napisane i mądra ja to usunęłam... No nic, ale sądzę, że to zakończenie bardziej wam się spodoba i jest bardziej jasne. W pierworodnej postaci środek był identyczny, tylko o tyle, że potem Deidara w amoku i bólu poszedł skoczyć z budynku, a potem okazało się, że aparatura nawaliła, a Lisa obudziła się kilka godzin potem. Dowiadując się, że Dei zabił się przez nią, nigdy się po tym nie pozbierała, pięć lat później w rocznicę jego śmierci sama się zabiła. Ot co, taki był koniec. ^^ No, ale postanowiłam go zmienić na taki, ale wyszedł mi krótki... no nic. Mam nadzieję, że się podoba? I tak, Riruka była w ciąży. Pamiętacie jak w rozdziale trzecim płakała? To z tego powodu, tak słowem wyjaśnienia. 







sobota, 2 listopada 2013

Przeszłość.


"Przeszłość"


dla Chi Yosei

   

      Szare niebo, spadający lekki deszcz nad całkowicie zapomnianym miasteczkiem o nazwie Konoha. Na pierwszy rzut oka widać tylko zniszczone, stare budynki z poodbieranym tynkiem. Na ulicach walają się śmieci, czasami i meble, a szyby przydrożnych sklepów czy mieszkań w większości zostały powybijane. Samochody rodem z początku dwudziestego wieku są w opłakanym stanie i nawet bogaci kolekcjonerzy nie palą się by je zabrać oraz wyremontować. Aż trudno uwierzyć, że w tym miejscu panowała kiedyś tak wspaniała, przyjemna atmosfera. Mieszkańcy byli bardzo uczynnymi, niezwykle przemiłymi ludźmi z wielkimi sercami. Aż do czasu gdy przybyła tutaj mafia i nie zamieniła Konohy w ruinę, pozbawiając życia prawie wszystkich mieszkańców. Jednakże, ci którzy przeżyli ze starości udali się w krainę wiecznego spoczynku lub też są w sędziwym wieku. 
      Siwe włosy powiały na wietrze podobnie jak bordowa spódnica, zakrywająca kostki. Czarne buty stały na poniszczonym asfalcie, prawie mieszając się z otoczeniem. Pomarszczone dłonie spoczywały na beżowym sweterku, trzymając ciemny parasol. Starsza kobieta mimowolnie uśmiechnęła się na widok starego domu, a jednakże poczuła ogromny uścisk na sercu, przypominając sobie tamte czasu i ten pamiętny dzień. 
   Poczuła lekkie, wręcz niewyczuwalne szarpnięcie za koniuszek materiału. Spuściła wzrok, ujrzawszy swoją wnuczkę. Dziewczynka odziedziczyła po dziadku czarne, proste włosy, a po niej oraz i po swoim ojcu brązowe, pełne życia i woli walki oczy. Miała dwanaście lat, była taka jaka była starsza kobieta za młodu.
       - Babciu, dlaczego tutaj przyszliśmy? - spytała przyjemnym dla ucha głosem.
       - Widzisz kochanie, babcia się tutaj urodziła, poznała też swojego męża. Gdy dowiedziała się, że chcą zburzyć to miejsce, pragnęła je jeszcze raz je zobaczyć. - odpowiedział wysoki mężczyzna, uśmiechając się do matki. - Mówiłaś, że chcesz też coś zabrać?
       - Owszem. - odpowiedziała ochryple staruszka. - Gdy stąd uciekaliśmy nie było czasu by cokolwiek zbierać, żadnych pamiątek czy też odwiedzić cmentarz. - posłała im uśmiech. - Zechcecie iść ze mną?
       Jej towarzysze kiwnęli głowami. Kobieta bardzo rzadko wspominała o swojej przeszłości, po prostu zbyt nasączona była smutkiem, przerażeniem, tęsknotą, a nawet i krwią. To oczywiste, że nikt nie chce przywoływać tych wspomnień. Jednakże teraz była na to gotowa. Pragnęła im wszystko opowiedzieć, by pamięć o niektórych osobach nie poszła w zapomnienie.
      Przy starym, wielkim budynku, który najprawdopodobniej był biblioteką, skręcili w bok, w ślepy zaułek. Dwójka jej dzieci jak i wnuczka spojrzała pytająco na siwowłosą. Ta tylko ostrożnie przejechała pomarszczony palcami po ścianie, aż w końcu jedna z cegieł wpadła do środka. 

      - Synu, mogę cię prosić byś to pociągnął? - spytała z uśmiechem. - Nie mam wystarczająco siły. - posmutniała zdając sobie sprawę z utraconych chwil.
       Ten tylko kiwnął głową, wykonując polecenie. Złapał za wskazane miejsce i pociągnął do siebie. Wtedy też pod ich stopami coś pękło, ukazując otwartą dziurę w podłożu. Starsza kobieta z zadowoleniem zaczęła schodzić po skrzypiących schodach. Te prowadziły do sporego, opuszczonego magazynu. Znajdowały się tam dwie spore kanapy, kilka krzeseł, regały na książki, stara lampa oraz dwoje innych drzwi.
       - Gdzie my jesteśmy? - spytała młoda kobieta.
      Jej okrągła twarz wyrażała wielkie zdziwienie, brązowe oczy lśniły dziwnym blaskiem, a równie kasztanowe włosy miała spięte w luźnego koka. Córka była wręcz identyczna jak jej mama. Te same zainteresowania, podobny styl, wygląd. Jednakże pani Tenten posiadała bardziej uparty i zawzięty charakter.
       - Sporo czasu minęło. Wszystko zakurzone, pajęczyny... - westchnęła staruszka. - Jednak chyba wszystko jest na swoim miejscu...
        Podeszła do małego kredensu, otwierając ostatnią szufladę. Pogrzebała w niej chwilę, aż w końcu wyciągnęła stary album w czerwonej oprawie. Powolnie przejechała po nim dłonią, aż w końcu otrzepawszy go z kurzu otworzyła.
       - Jak byłam w twoim wieku Juri tutaj spotykałam się z przyjaciółmi. To było nasze tajne miejsce spotkań. - uśmiechnęła się na to wspomnienie.  - Do czasu aż przyjechała tutaj ta banda i wycięli nas w pień. 

        - Co było tego powodem? - spytała mała Mei.
      - Niektórzy wierzyli, że trzymamy tutaj wielką sumę pieniędzy oraz wspaniałą broń. - wyraźnie posmutniała. - Niestety, nie chcieli nas słuchać i 186 osób straciło wtedy życie, a siedmiu udało się uciec. W tym ja i wasz dziadek, Sakura, Naruto, Shikamaru oraz Sasuke, ale on umarł rok później w skutek odniesionych ran i jeszcze jedna osoba, której nie znałam.
        - Byliście przyjaciółmi? - tym razem spytał Kazuo. 

        - Do dzisiejszego dnia jesteśmy. - zaśmiała się. - Pokażę wam, mamy wspólne zdjęcia.
       Otrzepawszy kanapę z brudów, usiedli. Tenten z chęcią płaczu, otoczyła pierwszą stronę, na której znajdowali się oni wszyscy, cała dwunastka, a także ich podpisy. Ona stała obok nieśmiałej Hinaty oraz swojego przyjaciela, Nejiego, który został postrzelony podczas spaceru po lesie, dwa dni po zrobieniu tego zdjęcia.
         - Kto to? - spytał mężczyzna, wskazując na różowo włosom dziewczynę, ściskającą się z przystojnym ciemnowłosym mężczyzną.
        - Nie poznajesz kobiety, którą uważałeś za najlepszą ciocię pod słońcem? - zaśmiała się.
        - Ha? To jest pani Uchiha? - spytała z niedowierzaniem Juri. - A to jej mąż? Naprawdę była szczęściarą, pan Sasuke był naprawdę przystojnym mężczyzną.
        - To prawda, ale miał dosyć oschły charakter. - kiwnęła głowa.
        - Oh, a ten mężczyzna? On był ślepy? Ma takie białe oczy... - zagadnęła Mei.
       Wskazywała Nejiego, który z poważną miną spoglądał w obiektyw. Ręce miał złożone na piersi. Odziany w nienaganną białą koszulę oraz brązowy melonik. Zdjęcie było robione wiele lat temu, więc jeszcze w czarno-białych barwach, jednakże kobieta doskonale pamiętała to wydarzenie w świetlistych barwach. 


         - Czy to naprawdę dobry pomysł? - marudził mężczyzna. 

        - Neji! Oczywiście, że jest. Możemy tym sposobem uwiecznić naszą wspaniałą młodość na fotografii i gdy będziemy starymi dziadkami, wspólnie powrócimy do tych czasów! - krzyknął jeden z nich z charakterystycznymi, krzaczastymi brwiami.
         - Ehh, Lee ty zawsze musisz kogoś dołować swoją wypowiedzią? - spytała blond włosa piękność, poprawiając luźny, fioletowy sweter. - Naprawdę nie chcę myśleć o starzeniu się!
        - Ale to kiedyś nastąpi, nieodwołalnie. - potwierdził Sasuke.
        -  Taa i będziesz miała strasznie dużo zmarszczek i cellulit. -zaśmiał się blondyn, przybijając piątkę z przyjacielem.
   - Zaraz wam natłukę do tych głupich i pustych łbów! - warknęła Sakura, która przerwała rozmowę z Tenten i zgromiła ich wzrokiem. 

       - Odpuść im, oni tacy już są. - uśmiechnęła się brązowowłosa. - Opowiadaj, Sasuke ci się oświadczył? Naprawdę to dosyć niesłychane. Wprawdzie to było widać już w szkole, ale prędzej stawiałam, że to Naruto z Hinatą się pobiorą. - zaśmiała się melodyjnie. 
         - Proszę się ustawić! - usłyszeli krzyk fotografa i wykonali polecenie. 
        - To Neji. - odpowiedziała, gdy wróciła do rzeczywistości. - Podobał mi się odkąd się poznaliśmy. Był strasznym sztywniakiem, ale za to jakim inteligentnym i wychowanym. Gdyby wtedy nie poszedł z naszą zielarką do tego lasu w czasie polowań, pewnie chciałabym założyć z nim rodzinę. - jej powieka lekko drgnęła.
          - A jak to się stało, że zostałaś żoną dziadka?
          - Gdy udało nam się uciec, dwójka z oponentów pobiegła za nami. Wtedy też Lee obronił mnie, ryzykując życiem. Wtedy też zdałam sobie sprawę, że był wspaniałym mężczyzną i pokochałam go. Czułam się jak księżniczka. - zaśmiała się przyjemnie. - Niestety, trzynaście lat potem, gdy zostałam w domu z Kazuo, a Lee poszedł do pracy, mordercy postanowili się zemścić i po prostu posłali go do piachu, mówiąc twoim językiem. - po jej policzku spłynęła łza.
         - Pamiętam to. - zaczął mężczyzna. - Wtedy Juri miała roczek...
         - Owszem. - Tenten ze smutną miną, postanowiła kontynuować. - Opowiem wam o tym dniu, w którym rozpoczęło się nasze piekło.

       Młoda kobieta o brązowych oczach i włosach spiętych w dwa kucyki, nasłuchiwała odgłosów szamotaniny jaki dobiegał z powierzchni. Nerwowo spoglądała na płaczącego w kącie Naruto, który niecałe piętnaście minut temu był światkiem zastrzelenia jego ukochanej. Ona nie wiedziała jak by się w takiej sytuacji mogła zachować. Obok blondyna spoczywała wstrząśnięta Ino oraz Sakura, a ich wszystkich starał się pocieszać Sasuke oraz Shikamaru. Z tego co wiedziała to Lee jeszcze nie dotarł, ale żył. 

       - Zginiemy. - zaszlochała blondynka. - Ja... boję się... - po jej policzkach spłynęło kilka kropel słonych łez. 
        - Może się nie zorientują, że tutaj jesteśmy? - spytałam pocieszająco.
        - Kiedyś będziemy musieli stąd wyjść, a kto wie czy nie będą chodzić gdzieś tutaj. - powiedział swoim wiecznie zimnym tonem głosu Sasuke.
       - Proszę cię, przestań Sasuke. - zaczęła jego narzeczona. - Bądźmy dobrej myśli. 

       Młodzieniec tylko kiwnął głową. Z zainteresowaniem spoglądał w kierunku wejścia, słysząc przytłumiony odgłos klapy. Powolnie ruszył w tamtą stronę spodziewając się jednego ze zbirów, nawiedzających ich miasto. Jednakże zobaczył tylko swojego przyjaciela, który wyglądał jakby przebiegł maraton.
       - Lee! - krzyknęła uradowana Tenten.
      Szybko wstała ze swojego miejsca, rzucając się zdziwionemu chłopakowi na szyję. W prawdzie darzył ją większym i poważniejszym uczuciem niż tylko przyjaźń, ale zdawał sobie sprawę, że on jest, a raczej był na straconej pozycji. Kobieta zawsze wolała ich przyjaciela i wiedział dobrze, że pomimo jego straty ona nie będzie w stanie zapomnieć.
       - Mam broń, możemy się jakoś bronić. - powiedział w końcu, odsuwając swoją przyjaciółkę na bok i kładąc brązową torbę na stół. - Nie pilnują naszych terenów, jak szybko stąd wyjdziemy może nas nie zauważą.
       - Ta zabawa sprzed czterech lat może nam się wreszcie na coś przydać, nie? - zaczął Naruto. - Wtedy wykurzyliśmy wszystkich, teraz może nam się uda. Chyba nie zapomnieliście jak się strzela? - spojrzał po wszystkich.
       - Naruto to było tak dawno. Było nas więcej, a przeciwników mniej. Jak nasza siódemka może coś z tym zrobić? - warknął Shikamaru.
       - Moja wojna. Zabili mi Hinatę, nasze rodziny, a wy nie chcecie się zemścić? - parsknął złością. - Sasuke, a twój brat? Widziałeś jak pada.
        Dwaj przyjaciele patrzeli sobie w oczy, aż w końcu ruszyli po broń. Załadowali magazynki i podali reszcie. Zawczasu odbezpieczyli i powolnie wyszli na zewnątrz. Na ich nieszczęście zastali tam piątkę mięśniaków. Ci jednak nie zdążyli zawołać reszty, gdyż zarówno Uzumaki jak i Sasuke wymierzyli im śmiertelne ciosy w głowę. Pomogli wydostać się reszcie, po czym udali się ciemnymi uliczkami do ujścia rzeki.
       - Szybko za nimi! - usłyszeli jakieś głosy. 

     Po chwili dało się ujrzeć sporą grupkę czarniaków, którzy z wielkimi karabinami dążyli za nimi. Ino zatrzymała się, strzelając. Obok niej zaraz pojawiła się Tenten jak i Sakura. Shikamaru osłaniał przody, a Sasuke z Naruto boki. Tym sposobem położyli wszystkich, dalej pędząc w drogę ucieczki. Czy się bali? Okropnie. To nie przypominało strzelanin czy wyścigów gangów sprzed tych paru lat. Teraz zagorzenie było zbyt poważne, a oni zbyt roztrzęsieni.  
      Prawie dotarli do swojego celu, gdy usłyszeli świst kuli. Przed nimi stanęło trzech mężczyzn ze śladami wielu blizn. Wymierzyli w nich bronie. Naruto ze zręcznością powalił jednego z nich, a potem dołączyła Tenten. Sasuke jednak się spóźnił. Oponent pierwszy wystrzelił, a zaraz potem padł. Jednakże jego kula uderzyła go w brzuch. 
     - Sasuke! - krzyknęła Sakura ze łzami.
     - Dam radę. - warknął, przyciskając dłoń do krwawej rany.
     - Zabiorę go na plecy, tak szybciej uciekniemy. - zaproponował blondyn. 

     - Nie tak szybko. - niski, oschły ton głosu i wystrzał.
     Po chwili jedna z nich, blondynka upadła na ziemię z kulą utkwioną w sercu. Jej oczy szybko zmatowiały, a cera przybrała wręcz alabastrowy kolor. Zadowolony napastnik celował w przestraszoną Tenten, jednakże Lee zdążył wybić mu broń z ręki. Nie mieli już żadnej kulki, broń nadawała się do wyrzucenia, a jednak przeciwnik został. Czarnowłosy zacisnął pięści i postanowił wykorzystać tego czego nauczył go jego wujek. Walka wręcz. Znał się na tym znakomicie.
      - Uciekajcie, potem was dogonię. - krzyknął.
      Wszyscy uciekli, została jedynie martwa Ino i Tenten. Wpatrywała się w swojego przyjaciela, który ratował ich wszystkich, uratował ją. Zaczęła nieopanowanie szlochać. Nie panując nad swoimi odruchami przytuliła nieżyjącą przyjaciółkę, całując ją w czoło. Obiecała wtedy, że sprowadzą pomoc i pochowają wszystkich z należytą godnością. 

      - Tenten, już dobrze. - usłyszała znajomy głos i podniosła oczy.
     Rzuciła się mu na szyję, mocno do siebie przyciskając. W tamtym momencie zakochała się w nim. Jedyne co chciała to ich wspólne przetrwanie. Gdy odsunęli się od siebie, wytarła krew z jego twarzy, po czym ich usta spotkały się w delikatnym acz pełnym namiętności pocałunku.

     
   - Byłaś gangsterską? - spytała wzruszona acz lekko uśmiechnięta wnuczka.
       - Można tak to ująć. - odpowiedziała.
       - I co było potem? - dopytywała Juri.
       - Dogoniliśmy resztę. Po drodze spotkaliśmy dobrą kobietę, która zaprowadziła nas do swojego domu, opatrzyła Sasuke i pozwoliła zadzwonić po pomoc. Jednakże sprawców już nie było. Więc co nam zostało? Zorganizowaliśmy im pogrzeb, powiadomiliśmy rodziny. Szukaliśmy też przez pewien czas tej osoby, która również uciekła, ale nigdzie jej nie było. Nawet nie pamiętam nazwiska. - westchnęła. - Po tym wydarzeniu nikt z nas się nie pozbierał. Wciąż mam przed oczyma twarze zmarłych przyjaciół. Nawet dźwięk szlochu Sakury czy Naruto gdy musieli patrzeć na umierającą ukochaną osobę. Na szczęście ja nie musiałam. Mnie postawiono przed faktem dokonanym. Może to i lepiej? Nie wiem czy dałabym sobie radę z takim ciosem. - uśmiechnęła się. - To miejsce ma tak wiele okropnych wspomnień, to dobrze że już go nie będzie. Jednakże pragnęłabym by pozostawili cmentarz w spokoju oraz by ta historia nie została zapomniana... 

(~~) 

Trochę wyjaśnień: 
Juri - córka Tenten i Lee mająca 24 lata. 
Kazuo - syn Tenten i Lee. Ma 36 lat. 
Mei - córka Kazuo, wnuczka Tenten, ma 12 lat. 
Tenten - żona Lee, matka Juri i Kazuo, 61 lat. 
(~~) 

Waa, a więc mamy za sobą już pierwszy one - part. Byłam pozytywnie zaskoczona egzotyczną parą wymyśloną przez Chi. Wprawdzie myślałam, że będą to bardzo klasyczne pary. Oczywiście, nie mam nic przeciwko im, ale LeeTen bardzo mnie zaskoczyło. No nic, kochana Chi wiem, że to nie jest na pewno takie jakie sobie wymarzyłaś. Po prostu miałam pomysł, ale przez to, że nie pisałam, zapomniałam o nim. I gdy dziś usiadłam, włączyłam program, od pierwszych słów aż do zakończenia wytrwale pisałam nawet nie przerywając. Wena i ten pomysł po prostu mnie pochłonęły. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz i się spodoba, bo to dla mnie najważniejsze  Za jakiś czas ostatni rozdział LIA. Trochę mi z tym dziwnie, ale przecież jeszcze nie znikam z blogsfery. Oj nie, tak łatwo to się mnie nie pozbędziecie! Będę starym próchnem, który na bardzo długo się tutaj zagnieździł. Czy coś jeszcze... A tak. Otrzymałam tylko dwa zgłoszenia. Nie wiem, to aż tak zły pomysł? Oczywiście przyjmuję wszystkie pary. Zarówno te hetero jak i homo. Nie bójcie się, nie pogryzę. Składajcie zamówienia! Dziękuję za uwagę. Jak to ktoś przeczytał to niech wie, że jest wielki ^^. 

czwartek, 17 października 2013

Od autorki.

    
     Uciekała przez las. Odziana tylko w czarną,długą i zwiewną sukienkę. Materiał przy końcach podarł się, strzępiąc elegancką kreację. Czuła niemiłosierny ból w klatce piersiowej spowodowany zimnym powietrzem oraz zbytnim wysiłkiem. Nogi piekły ją od biegu po zaśnieżonych leśnych ścieżkach, a nagie ramiona, szyja i plecy zostały brutalnie posiniaczone i lekko ponacinane przez wystające konary. 
       Jej włosy powiewały lekko na lodowatym powietrzu. Grzywka już lekko podmarzła, nos i policzki zrobiły się całe czerwone, a oczy zaczęły łzawić. Nie miała już sił, zero sił, pozbawiona jakiejkolwiek rezerwy. Jej bieg stawał się coraz wolniejszy, a jej strach rósł z każdą sekundą. Myślała, że tu już koniec, zaraz jej serce może pęknąć, ponieważ adrenalina wskoczyła na najwyższy poziom. Mimo to, nie pomogła. 
       Usłyszała za sobą śmiech, tak melodyjny i magnetyczny, że pragnęła zawrócić, spojrzeć na posiadacza. Jednakże wiedziała, że to oznaczałoby pewną śmierć, osoba która ją goni na pewno by się ucieszyła. Ale zaraz, czy to była osoba? Kto to, co to było? Tego nie wiedziała, a na samą myśl jej lęk wzrastał o kilka stopni.
       Przeskoczyła nad kamieniem, idealnie lądując. Mimo to i tak poczuła szarpnięcie, mocny uchwyt na ramieniu. Krzyknęła przeraźliwie, upadając na białą pierzynę. Śnieg zaczął piec jej ciało, ale ten ból został prawie całkowicie sparaliżowany przez strach. Podniosła się na drżących łokciach, obróciła się. Zobaczywszy twarz, jej głos zamarzł w gardle. Noc przykryła znaczną jej cześć, ale i tak mogła dostrzec złote, świecące ślepia. Były tak przyciągające i magnetyczne jak straszne oraz okropne. 
       Ponownie ten śmiech. Tym razem się rozpłakała. Rzadko kiedy to robiła, ponieważ była silną i wytrzymałą dziewczyną, ale w tejże sytuacji czuła się strasznie przytłoczona. Nie wiedziała nic, miała pustkę w głowie, a jedyne o czym myślała to o sposobie w jaki umrze, czy będzie to bolesne, czy może pójdzie szybko? 
      W półmroku zobaczyła błyśnięcie. Zahipnotyzowana zobaczyła parę, ostrych jak brzytwa zębów. Zaśmiała się gorzko w myślach, ponieważ zawsze fascynowały ją wampiry, mimo iż nie chciała nimi być. Po prostu uwielbiała te klimaty, romanse z ich udziałem. Nigdy nie przypuszczała, że one istnieją.
      - Obrażasz mnie w tym momencie. - głęboki głos napastnika odbił się echem. - Nie jestem żadnym wampirem. - parsknął.
        Skoro nie był wampirem to czym? Jakimś innym przerażającym stworem, który zamierza ją pożreć, albo złożyć w ofierze? Złapała się za serce, czując ogromny ból. Poczuła jak traci siły, w jej mózgu krążą białe gwiazdki, a dookoła słychać szumy. 
       Myślała, że to koniec gdy nagle wszystko wróciło do normy. Widziała wpatrujące się w nią ciekawskie ślepia, a potem usłyszała warknięcie. Postać stojąca przed nią upadła na ziemię mrucząc coś pod nosem. Zaczęła się szarpanina, więc dziewczyna korzystając z okazji, podniosła się, powolnie uciekając. Słyszała za sobą dziwne dźwięki. Nawet przez myśl nie przyszło jej się obrócić. 
      Obudziła się z krzykiem. Sen, który śnił się jej już od ponad dwóch tygodni. Zawsze zaczynał się i kończył dokładnie w tym samym momencie. To sprawiało, że czuła się przerażona i poprosiła siostrę, by spała razem z nią w pokoju. Jej wielką uciechą było gdy ta się zgodziła, chociaż początkowo się z niej naśmiewała, ale gdy przekonała się jak siostra wygląda, zaprzestała zaczepek.
      Za oknem słońce już wstało, oświetlając leżące, kolorowe liście. Z poważną miną, wstała. Złapała za szlafrok i powolnie udała się do łazienki. Tam wzięła zimny prysznic, po czym ubrała bieliznę, wysuszyła włosy i spięła je w kucyka. Ściągnęła z wieszaka szare rurki, jasną bokserkę oraz beżowy sweter. Naciągnąwszy je na siebie, wróciła do pokoju.
      Poczuła lekki zaduch, więc postanowiła otworzyć okno. Pogoda za nim była całkiem ładna, taką jaką lubiła. Zachmurzone niebo, lekki wiatr, spadające liście. Od razu poczuła się lepiej. Nawet lekki uśmiech wpełzł na jej bladą, okrągłą twarzyczkę. Na chwilę zapomniała o zmartwieniach.
      Jej twarz przechyliła się w dół gdy usłyszała jakieś śmiechy. Zauważyła czwórkę młodych ludzi, którzy biegali, rzucali się liśćmi w dobrej zabawie. Poczuła ukłucie, gdyż ona miała tylko jedną przyjaciółkę, z którą urwał jej się kontakt rok temu, gdy udała się do jakiejś szkoły.
      Przyjrzała się im. Wysoka blondynka, z długimi lśniącymi włosami, ubrana w czarne jeansy, brązową kurtkę i szary szal z uśmiechem na jasnej twarzy, siedziała na plechach wysokiego blondyna. Obok nich stałą dwójka chłopaków. Jeden czarnowłosy, a drugi brązowowłosy. Szatyn klepał się w uda, jakby kogoś wołając. Z daleka wyglądało to nawet zabawnie. A potem przybiegł wielki, biały pies, powalając dwójkę młodzieńców.
      Gdy tylko spojrzenie jednego z nich padło na nią, dziewczyna szybko schowała się za czerwoną firanką. Nie rozumiała tego, ale nagle poczuła paraliżujący strach, coś okropnego i przenikliwego, aczkolwiek znajomego.
      W tym momencie, weszła jej siostra. Była to średniego wzrostu dziewczyna o brązowych włosach, które opadały falami na chude ramiona. Na sobie miała potarganą i wyciągniętą koszulkę oraz szare dresy. Pomachała do stojącej do okna, po czym szybko do niej podeszła.
      - Co jest? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła. - zażartowała miękkim głosem. - Znowu ci się to śniło?
      - Yhym. - kiwnęła głową. - Ale nie o to chodzi, znaczy też, ale nie. - westchnęła. - Są jeszcze za oknem?
      Brązowowłosa wychyliła się i chwilę w nie patrzała. Jednak nic oprócz drzew i ścieżek nie zobaczyła. Kiwnęła przecząco głową.
        - Dzięki Mei. - odparła dziewczyna.
       Mei tylko wzruszyła ramionami, po czym klepnęła siostrę w ramie i zaprosiła na śniadacie.




   A więc słowa wyjaśnień. Pewnie sobie myślicie: '' Głupia Darkness znowu sobie coś ubzdurała, napisała i wrzuciła na bloga.'' No mniej więcej, ale w innym kontekście moi kochani. Otóż wybrałam już tematykę nowego opowiadania i przygotowuję się odpowiednio, by je zacząć publikować. Wybór był ciężki, a zwłaszcza główna para jaka ma wystąpić. Chciałam wziąć się za coś oryginalnego, jednak w końcu zostałam przy klasyku. Mam nadzieję, że to wam przypadnie do gustu i podzielicie się ze mną opiniami. Ta krótka zapowiedź ma mi powiedzieć, czy warto? Teraz trochę innych informacji. 
Czas realizacji: grudzień 2013 roku, bądź późny listopad bieżącego roku.
Gatunek: paranormalne, romans, akcja, szkolne.
Pairing: SasuSaku.
Ostrzeżenia: chyba brak.

Dziękuję za uwagę i przepraszam za błędy! 

wtorek, 1 października 2013

Rozdział dziewiąty.

      Od godziny szóstej rano cały dom był postawiony na nogi. Riruka biegała po domu, cała w stresie. Ja się jej tam nawet nie dziwię. Ciekawe jak ja się będę zachowywać w dniu ślubu. Oo nie! Stop, jaki ślub?! Ja i ślub?! Chyba się nie wyspałam czy coś skoro o takich rzeczach myślę.
      Usłyszałem dzwonek do drzwi. Kto mógł przyjść nas odwiedzić o siódmej rano w sobotę? Ah, no tak. Ojciec zadzwonił po jakiegoś tam kolegę. On też musiał się przecież przygotować, a nie może widzieć swojej narzeczonej w sukni ślubnej, bo to niby pecha przynosi czy coś w tym stylu.
       A więc gdy wyszłam z pokoju, zostałam brutalnie przewrócona przez biegnącą macochę. Westchnęłam i na ułamek sekundy zdążyłam zarejestrował, że mój tata wychodzi. Czyli do godziny piętnastej nie będę go widzieć. Właściwie Namine też nigdzie nie było... no trudno. Jakoś mi to specjalnie nie tkwiło na sercu. I tak to ja, Kiriko i Tayuya miałyśmy pomagać pannie młodej.
       Szkoda, że świadkiem nie mogłam zostać. Ale nie miałam bierzmowania czy jakoś tam to się nazywało. A, że mój tata i rodzina Riruki są katolikami i w takim obrządku będzie wyprawiane wesele, to ani rusz bez tego. A tak sobie chciałam kwiatki sypać...
        - No to gdzie ta szczęściara?! - usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki.
        - Proszę cię, nie strasz mnie! O mało zawału nie dostałam... - jęknęła blondynka, po czym usiadła na kanapie.
        - No już, bierzemy się w garść, bo jeszcze coś nie pyknie w tym przedstawieniu. - podsumowała i podeszła do mnie, po czym pociągnęła za rękę do salonu.
         Poczłapałam za nią, a potem warknęłam, gdy rzuciła mnie na miejsce obok mojej przyszłej mamy. Chciałam jej zadać odpowiednie i stosowne pytanie, ale ta gdzieś się ulotniła. Jak się okazało poszła po moją siostrę i zrobiła z nią to samo co ze mną.
           - A więc, najpierw to pani musiałaby się porządnie wyszorować, a potem napić jakiejś melisy. Następnie zrobimy ci fryzurę i makijaż. Wypadałoby żebyśmy i my się przebrały, a gdy to zrobimy to się jakoś od sztafirujemy i pomożemy się pani wbić w białą kieckę. Jakieś sugestię? - spytała.
           - Ty naprawdę powinnaś iść do wojska. - zaczęła Kiriko z uśmiechem.
           - Wiem. Planuję zmienić kierunek studiów. Wiesz, że chodziłam do szkoły mundurowej? - zaśmiała się. - Ale trzeba wziąć się za robotę, bo jej coś dużo. - zaśmiała się.
          Zgodnie przytaknęłyśmy. Riruka niemalże od razu pobiegła do łazienki. My tymczasem zajęłyśmy się przygotowywaniem toaletki. Cholerstwo było ciężkie, a że u rodziców w sypialni jest raczej słabe światło, musiałyśmy przytachać ją do salonu. Potem ustawiłyśmy potrzebne rzeczy, a Kiriko zaparzyła nam herbaty. Suknia już wisiała na przygotowanym stojaku, a czerwonowłosa dreptała po pokoju, gapiąc się w stronę drzwi.
         Kiedy Riruka usiadła na taborecie wysuszyłam jej włosy, dokładnie rozczesując. Nie zajęło to dużo czasu, więc zaczęłyśmy przygotowania do upięcia fryzury. Kilka kosmyków zarzuciłyśmy jej na twarz, by spiąć te niżej położone. Zrobiłyśmy jej ładnego koka, a przenie włosy związałyśmy w warkocz i dołączyłyśmy do całości. Następnie ładnie przyozdobiłyśmy to spinkami w niebieskim kolorze róży i spryskałyśmy lakierem. Myślałam, że się uduszę, bo świństwo śmierdziało jak nie wiem.
           Gdy spojrzałyśmy na zegarek, dochodziła dziesiąta. Nie mogłam uwierzyć, że aż tyle czasu nam zeszło. O czternastej ceremonia! Rozdzieliłyśmy więc pracę na trzy sposoby - Tayuya zajmie się makijażem, ja paznokciami, a Kiriko przyniesie biżuterie i buty do salonu, po czym sama się przygotuje.
         Muszę przyznać, że męcząca była dla mnie ta praca. Niby nic, ale musiałam się naprawdę skupić. Jednak efekt był zadowalający. Granatowe paznokcie przechodzące w jasno niebieski. Na to ombre posypałam ozdobnego brokatu. Teraz byłam już wolna, wiec wparowałam do łazienki by się przyszykować.
          Włosy upięłam w koka i obwiązałam czerwoną nitką. Postanowiłam nałożyć delikatny makijaż i już byłam gotowa, wiec ubrałam szlafrok i poszłam pomóc mojej przyszłej mamie w ubraniu sukienki. Nie było z tym za wiele kłopotu i uwinęłyśmy się w pół godziny. Wyglądała oszałamiająco, a niebieskie dodatki idealnie pasowały do jej jasnej karnacji. Tata trafił na najwspanialszą kobietę na świecie.
          Gdy do wyjścia zostało około dwóch godzin, postanowiłam ubrać się w sukienkę. Była to zwykła i prosta czerwona kreacja z czarnym paskiem w talii, bez ramiączek. Do tego dopasowałam krwiste kolczyki kulki i podobną bransoletkę. No nie wyglądałam najgorzej.
         - Tayuya czy... - zaczęłam wchodząc do salonu, a mnie zwaliło z nóg.
         Granatowa sukienka z falbankami przy kolanach, bez ramiączek i związane włosy w luźny warkocz. Nawet makijaż na siebie nałożyła, a to rzadkość. Wglądała przeuroczo, chociaż jej tego nie powiem, bo zapewne dostałabym ze szpilek.Nie są tak efektowne jak glany, ale i tak na pewno boli gdy się z nich dostanie. No cóż, nie będę sprawdzać...
      Zadowolone, że do ślubu zostało już tylko godzina, a same musimy już wychodzić, każda z nas złapała za coś ciepłego do narzucenia. Z tego co ustalaliśmy, to mamy pojechać z kuzynem mojego ojca. Szczerze? Nienawidzę tych wszystkich zjazdów rodzinnych, ale jeśli miał mi towarzyszyć Deidara... Nie nie stop! Halo, o czym ja myślę! Chyba zaszkodziła mi ta herbata...
      Usłyszałam pukanie do drzwi  i o mało nie zabiłam się w tych szpilkach, chcąc otworzyć zamek. Oczywiście tak jak się domyślałam, wreszcie przyszedł Dei. Uśmiechnęłam się do niego i wpuściłam do środka. Niemalże czułam jak kolana się pode mną uginają na jego widok. Wyglądał mego przystojnie w czarnym garniturze, niedopiętej koszuli i związanych włosach. Do tego ten zapach. Połączenie mięty i miodu. Naprawdę zachowuję się jak zakochana idiotka, prawda?
       - Oh, Deidara - kun. - zawołała macocha z uśmiechem. - Mogę się tak do ciebie zwracać, prawda? - ten tylko kiwną głową. - Naprawdę się cieszę, że będziesz na uroczystości. - puściła oczko. - No, jesteś mężczyzną, wiec powiedź mi jak wyglądam, tylko szczerze. - zaśmiała się, obracając.
         - Olśniewająco. Pan Arisawa jest ogromnym szczęściarzem. - odpowiedział.
         - Jaki lizus! - krzyknęła uśmiechnięta Tayuya i podeszła do nas. - No chyba już przyjechał, powinniśmy już iść. Głupio tak się spóźnić na własny ślub, no nie?
        Przyznaliśmy jej rację i ruszyliśmy do samochodu. Droga była dosyć krótka, Riruka zaczęła się strasznie stresować, o mało się nam nie popłakała. Widać było jak przepełnia ją szczęście. W sumie mnie też. Nie wyobrażałam sobie, że może być taką miłą kobietą. Nigdy nie chciałam jej bliżej poznać i oceniałam z góry. Byłam strasznie głupia i pusta. Ten wyjazd do Konohy naprawdę pomógł mi spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy. I do tego poznałam tak wspaniałe osoby!
      Cała ceremonia kościelna, dłużyła mi się niemiłosiernie. Pierwszy raz miałam styczność z tą religią, ale jakoś wydała mi się ona dziwna. Taka ponura, ale wiele osób się popłakało. No nic, każdy ma swoje upodobania. Chociaż Tayuyi najwyraźniej się podobało, bo siedziała z wielkim bananem na twarzy, a jej oczy błyszczały jakby miały zaraz zapłonąć. Dei tylko hamował śmiech w niektórych momentach oraz gadał z moją siostrą. O dziwo, strasznie się rozgadała.
        Gdy wyszliśmy z kościoła, przyszedł czas na składanie życzeń. Powstała ogromna kolejka. Każdy chciał pożyczyć nowej parze młodej szczęścia, wytrwałości, dać kwiaty i coś w kopercie. Nie znałam tych zwyczajów, ale miło poznać tak nową kulturę i obyczaje. Ogółem, bardzo mi się podobało. Najważniejsze, że ojciec i Riruka byli zadowoleni. Szkoda, że to ja miałam nosić te kwiaty. Naprawdę, zapraszamy do nowej kwiaciarni!        Gdy już to wszystko się skończyło, mogliśmy udać się na salę. Strasznie mi się ona podobała. Jasna podłoga, trzy rzędy stołów z niebieskim obrusem, białymi dodatkami i fioletowymi tulipanami. Poprzypinane balony, a na suficie ozdobne, zwisające gwiazdki. Niby pomagałam w zorganizowaniu tego, ale nie myślałam, że wyjdzie tak świetnie. Było po prostu jak w bajce.
       Po wniesieniu toastu za parę młodą i obejrzeniu ich w pierwszym tańcu, zasiedliśmy do stołu. Siedziałam pomiędzy Deiem, a Tayuyą, a ta przy Kiriko. Niestety, przy blondynie musiała usiąść się ta flądra. Może i wyglądała ładnie, zachowywała się miło, ale i tak jej nie lubię. Ba! Nienawidzę mendy! Do wody z nią, albo na szubienice. Nie no dobra, ja tego nie powiedziałam...
         Byłam trochę zazdrosna, bo ta małpa miała identyczny krój sukienki, tyle że w kolorze fioletowym. Wyglądała na pewno o niebo lepiej, chociaż Deidara jak i moja siostra czy przyjaciółka, zapewniali mnie że jest inaczej. Wiedziałam, że sporo ryzykuję zapraszając Deia na to wesele, ale Namine to się do niego normalnie kleiła.
          Po tak zwanych oczepinach, zaczęły mnie już niemiłosiernie boleć nogi. Było około pierwszej, więc postanowiłam wyjść na mroźne powietrze. Z uśmiechem usiadłam na przystrajanej ławeczce przed salą. Obok mnie ktoś palił papierosa, pilnując bawiące się dzieciaki. Byłam taka szczęśliwa, ponieważ praktycznie cały czas blondyn nie odstępował mnie na krok. Co prawda zatańczył z kilka razy z Tayuyą, Kiriko, moją macochą czy, o zgrozo Namine, ale to na mnie się cały czas patrzył. Czułam się jak prawdziwa księżniczka. Nie no, chyba za dużo szampana.
          - Powinienem być ci wdzięczny za zaproszenie. - usłyszałam jego piękny głos. - Gdyby nie ty pewnie siedziałbym teraz przed telewizorem i oglądał jakiś tani film. - zaśmialiśmy się.
            - Nie ma za co. - odparłam. - Cieszę się, że tutaj jesteś.
         Spojrzałam mu w oczy. W świetle gwiazd oraz pod osłoną nocy wydawały się szare, niemalże metaliczne. Tak piękne, tajemnicze i przyciągające. Mogłabym się w nie patrzeć godzinami. Naprawdę go kochałam. Uświadomiłam sobie to w tamtym momencie. Za każdym razem gdy go widziałam czułam się jak anioł, tak lekki. To nie zwykłe zauroczenie. Tak bardzo pragnęłam by czuł to samo...
        - Lisa ja... - zaczął niepewnie, zupełnie jakby się czegoś bał.
        - Co jest? - spytałam, rozbawiona jego miną i tonem głosu.  
       - Nie śmiej się ze mnie! - burknął, udając urażonego.
       Po chwili, gdy ja nie mogłam opanować śmiechu, złapał mnie w pasie i mocno trzymając, zaczął się kręcić. Krzyknęłam zaskoczona, a potem znów wychynęłam śmiechem.  To zaskakujące jak dobrze się przy nim czułam. Mogłabym zamknąć oczy i dać mu się prowadzić całe życie. Wiedziałam, że nie pozwoli zrobić mi krzywdy. Wiem, że to naiwne, ale ja właśnie tak się czułam.
        Gdy mnie postawił, nie panując na swoim ciałem, rzuciłam się mu na szyję. Niemalże czułam jego zaskoczenie na twarzy. Jednakże, wkrótce poczułam jego silne dłonie na swojej tali. Naprawdę byłam prze szczęśliwa  I trochę dziwnie się przy nim zachowuję... Jakbym nie była to ja...
        - Oh, Deidara! Tutaj jesteś, mogę z tobą chwilę porozmawiać? - i oczywiście ten moment musiała zepsuć ta flądra z tym swoim sztucznym uśmiechem na buzi. - Lisa, twój ojciec chce się z tobą widzieć. wszyscy goście już są zmęczeni, więc zaraz będą się żegnać. - kiwnęła głową.
       Westchnęłam i ruszyłam do budynku. We mnie kłębiła się złość, ale postanowiłam to zatuszować pod wyrazem obojętności, a nawet małym uśmiechem. I Namine miała rację, spora część gości miała zamiar nas opuścić, więc ja jako przykładna córeczka musiałam tam stać i tulić się do obcych ludzi. No dobra, kojarzyłam ich mniej więcej, ale i tak ich nie znałam...
        Po pół godzinie, gdy zostaliśmy praktycznie sami na sali, ojciec poszedł uzgadniać coś z kelnerem, Riruka rozmawiała z babcią, Kiriko wdała się w jakąś rozmowę z naszą kuzynką i skakały na balony. Śmiać mi się chciało, bo przecież ona taka zawsze poważna i cicha, a tutaj proszę, proszę...
       - Tej, śpiąca królewna! - zerknęłam na Tayuję. - Może być mi pomogła z tymi kartonami, co?
      Z westchnieniem wykonałam jej polecenie. Naprawdę nie miałam siły, ale czego nie robi się dla rodziców i przyjaciół, nie? Także zostałam załadowana pięcioma wcale nie lekkimi i nie małymi paczkami, prawdopodobnie były w nich prezenty, bo dosyć ładnie ozdobione. Ale pomijając ten fakt, ruszyłam na zewnątrz. Oczywiście, dawno mój pech nie dał o sobie znać i gdy patrzyłam jak ta pusta lala, czyli moja ciotka klei się do Deidary, zahaczyłam szpilką o kamień. Zaliczyłam piękne spotkanie z twardą ziemią przez co odniosłam wrażenie, że ona mnie nie lubi, ale mniejsza. I gdy tak próbowałam wyswobodzić się spod tych pudeł, usłyszałam krzyki. Wszyscy byli czymś przerażeni, a ja nic nie widziałam. Dopiero po jakimś czasie poczułam mocne uderzenie. Jęknęłam z bólu, a później zaczęło mi się kręcić w głowie.
       Ciemność.

~*~
 
       - Ale dlaczego ty mnie odrzucasz, czegoś mi brakuje? - spytała dosyć otwarcie.
      Zerknąłem na nią jak na idiotkę. Czy ona naprawdę uważa, że dla mnie liczy się tylko wygląd? No może i jest ładna, ale charakter ma paskudny, jakoś nie odniosłem do niej żadnych pozytywnych uczuć. Była zbyt nachalna, zachowywała się jak pusta nastolatka. Nie to co Lisa. To w niej się zakochałem, to na jej widok serce mi przyśpieszało, cieszyłem się za każdym razem gdy ją widziałem. I przed chwilą odniosłem wrażenie, że ona czuje to samo. Po południu będę musiał z nią porozmawiać.
       - Nie, nie o to chodzi. - odparłem. - Po prostu nie jesteś w moim typie.
       - Wolisz tą gówniarę przebrzydłą?! - jej twarz, nawet pod wielką warstwą tapety, zrobiła się cała czerwona. Dosłownie jak pomidor.
       - Przynajmniej jest milsza i inteligentniejsza od ciebie. - burknąłem i chciałem ją wyminąć.
       - Słabo mi... - jęknęła.
      Nie wiedziałem czy udaję, ale nagle zrobiła się jakaś blada, a potem osunęła się na ziemie. Chętnie bym ją tak zostawił, ale nie daj boże zabiłaby się waląc głową o krawężnik i mnie wsadziliby za nieumyślne spowodowanie śmierci czy coś. Więc ją złapałam, próbując ocucić. Kompletnie nie znałem się na pierwszej pomocy, ale po nie całej minucie, otworzyła oczy.  Jej wyraz nagle zmienił się na przerażony i krzyknęła, pokazując na plac przed salą.
       Zerknąłem tam i zauważyłem, Lisę, która walczy z jakimiś kartonami oraz nadjeżdżający samochód. Widać było, że wpadł w poślizg, nie zdąży wyhamować. Dostrzegłem jak przerażona Tayuya biegnie w jej kierunku, krzyczy. Zaraz za nią znalazł się pan Arisawa. Wszyscy wrzasnęli w momencie uderzenia. Czułem się tak sparaliżowany, że gdyby nie pociągnięcie ze strony Namine, stałbym tam.
      Gdy przybyliśmy na miejsce, odciągnąłem stamtąd płaczącą i trzęsącą się czerwonowłosą. Pan młody z szybkością światła, poodrzucał wszystkie przygniatające ją pudełka, a Namine dzwoniła na pogotowie. Kierowca z przerażeniem klęczał przy Lisie. Obok mnie pojawiła się też roztrzęsiona Kiriko i pani Riruka. Obydwie płakały, patrząc się na dziewczynę.
        Włosy miała w nieładzie, pokryte krwią, podobnie jak prawą część twarzy. Dziwnie wygięta ręka oraz noga. Miała zamknięte oczy, a cerę tak białą jak kartka. Myślałem, że zaraz wybuchnę. Jedyna myśl jaka krążyła mi po głowie to fakt, że już jej nigdy nie odzyskam, nie powiem jej co do niej czuję, nie przytulę. To było straszne.
       

    ~*~

   Ale dawno mnie tu nie było. Aż wstyd! No, ale cóż. Wena wróciła i dokończyłam ten rozdział. Nie jest on długi i jakościowo pewnie też nie najlepszy. W sumie trochę nawet bez sensu, ale podoba mi się jakoś końcówka. Szczególnie z punktu widzenia Deidary. Uwielbiam dramatyczne zakończenia, ale spokojnie. To jest przedostatnia notka tego opowiadania, jeszcze jedna.
   Ta wersja jest trochę inna niż zakładałam, ale bardziej mi się podoba. Tak jak wspominałam mam już dosyć full happy end'ów. Więc o taka tragedia. Muszę jeszcze rozważyć dwa scenariusze zakończenia. No, nic. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tak długą nieobecność! 
    Postanowiłam, że będę tutaj zamieszczać jednopartówki czy ona-shoty. Jednak chciałabym prosić was o pewną pomoc. To ma być dla was, więc będę pisać to co chcecie. Więcej informacji w zakładce 'one-part' do której serdecznie zapraszam. Mam nadzieję, że wykażecie się inicjatywą i nie będzie tam świecić pustkami... 

czwartek, 26 września 2013

Informacja!

Witam!
Chciałabym na wstępie przeprosić, że nie ma jeszcze nowej notki. Nie będę się usprawiedliwiać, bo to nie miałoby większego sensu. Na początku mi się nie chciało, a teraz problemu w ręką, tyle powiem. Bardzo was przepraszam, bo nie chciałam by do tego doszło, ale ja bez prawej ręki to jak bez głowy... nic nie mogę zrobić... Także informuję was, że zawieszam bloga na czas nieokreślony. Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo i w końcu dokończę rozdział już ze zdrową ręką. Być może odszukam jakiegoś one - shota, którego kiedyś pisałam i wstawię go tutaj, ale nic nie obiecuję....
Jeszcze raz przepraszam! Obiecuję, że postaram się jak najszybciej wrócić do zdrowia. 

niedziela, 1 września 2013

Duch.


      Witam! 

A więc nie wyrobiłam się z nowym rozdziałem... o ale powolnie się pisze. Jakoś odeszły mnie pokłady weny gdy tylko pomyślałam o szkole... ale mniejsza... 
Postanowiłam dodać one-shot, który napisałam dawno temu, po obejrzeniu filmu 'Droga do szczęścia', widział ktoś może? Mam tylko jedno zastrzeżenie. Naprawdę się przy nim napracowałam i jeśli ktoś chce napisać głupi, krótki komentarz typu 'bardzo fajnie, podobało mi się... itp' to może sobie podarować i wyjść od razu. 


Para może wam się nie podobać. Moim zdaniem to ona najbardziej pasowała do tego one - shota. 

Chciałabym również dodać, że nie umiem napisać one- parta z parą NaruHina. Nienawidzę z całego serca Hinaty i nie mogę się przemóc. Także przepraszam, wiedźcie, że próbowałam... 


----
     Przetarłam zmęczone do granic możliwości oczy i ponownie spojrzałam na papiery. Męcząca robota, która dawała mi się we znaki. Jednakże nie mogłam się od niej uwolnić. Z jednej strony jej nienawidziłam, a z drugiej kochałam. Pomaganie ludziom, schorowanym, pełnym trosk i kłopotów, od dzieciństwa chciałam zostać lekarzem i to nie byle jakim, bo chirurgiem. Mimo to, gdy zasiadam na podartym fotelu w gabinecie czuję tylko pustkę i zmęczenie. Mówiono mi tysiące razy, że użeranie się z niewdzięcznymi pacjentami, bądź jego rodziną to istna katorga, ale ja zawsze machałam ręką. Przeklinam moją upartość.

    Po raz setny próbuję się skupić, ale na marne. Sama nie wiem, może powinnam zrezygnować? W końcu mogę popełnić jakiś błąd kosztujący życie niewinnego człowieka. Ale znów nie umiałabym siedzieć w domu. wpadłam w tą cholerną rutynę, a mój umysł podświadomie nie chce się z niej wyplątać. Jest niby dobrze. Wiem gdzie idę, co mam robić, nic nie ma prawa mnie zaskoczyć. Chyba, że wpadnę pod jakiś samochód...
     Pokręciłam głową z rozbawieniem i zdjęłam okulary. Spoglądałam to raz na nie, to raz na stertę papierów. Westchnęłam i położyłam na nie szkiełka, po czym oparłam się wygodnie i rozmasowałam skronie. Dzisiaj już tego nie zrobię i to na pewno. W końcu dało o sobie znać wieczne przemęczanie organizmu. Nie mam już dwudziestu-pięciu lat, a cała energia poszła w dal. Chyba zaczynam wpadać w depresję.
      Podniosłam się, a moje kolana lekko skrzypnęły oraz ukuły. Powolnie podeszłam do stojącego lustra i przyjrzałam się sobie. Różowe włosy jak zwykle starannie upięte w koka, chociaż już kilka kosmyków opadało na bladą, okrągłą twarz. Zielone oczy już niemal straciły dawny blask, a w ich kącikach pojawiło się kilka zmarszczek, podobnie jak i na czole. Westchnęłam i nałożyłam pomadkę ochronną na suche usta i zdjęłam ubranie służbowe. Złożyłam je starannie w kostkę, po czym sięgnęłam po biały sweter i czarne spodnie. Szybko je na siebie włożyłam. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu mojej beżowej torebki. Nie mogę jej zgubić.
     Dopiero gdy zmieniałam buty na wygodne kozaki usłyszałam znajomy dźwięk oznajmiający przyjście smsa. Uśmiechnęłam się na krótko i pomknęłam na sam koniec pomieszczenia, znajdując obiekt mojego poszukiwania. Odszukałam szybko kluczyków i komórki, po czym położyłam je na stole. Najpierw muszę założyć mój ukochany, czarny płaszcz oraz beżowy szalik. Nie mogę przecież nieubrana wyjść na taki mróz.
    Sprawdzając czy wszystko mam, założyłam torebkę na ramię i w lewą dłoń chwyciłam kluczyki do samochodu, a w drugą telefon. Wychodząc pożegnałam się ze sprzątaczką, po czym otworzyłam wiadomość.

     12.14.2009r, 22:36
     Od: Kiba♥

     'Możesz kupić coś do jedzenia? Padnięty jestem. Weź coś dla Akamaru, dobrze?'

     Uśmiechnęłam się gorzko, wrzucając przedmiot do torebki. A czego ja się spodziewałam? Głupia, zawsze dzwoni i pisze gdy czegoś potrzebuje. A ja się łudziłam, że to może coś innego. Nawet nie wiem co. Po prostu chciałabym by było jak kiedyś. Wychodzę po ciężkim dniu, a mój ukochany czeka na mnie nawet w niepogodę, pod budynkiem. Razem jedziemy do domu, kolacja jest już gotowa, później pijemy butelkę wina i... chyba wiadomo co. Ale nie. Nie jestem w stanie przytoczyć momentu kiedy to uległo zmianie. Coś się popsuło i automatycznie staliśmy się dla siebie obcy. To trochę smutne i przytłaczające. Nie mam już na to wszystko siły...

     Po zrobieniu zakupów, od razu udałam się w kierunku domu. Zaparkowałam tam gdzie zawsze i udałam się w kierunku średniego domu, wymalowanego na biało. Poczułam ukłucie w sercu, ale ignorując je, otworzyłam drzwi. Nienawidziłam tego domu z bardzo wielu przykrych względów. Nawet wszystkie wspaniałe i radosne chwile nie nagradzały tych wszystkich innych.
    Od razu uderzył mnie zapach papierosów, miodu i mięty. Cały mój narzeczony. Zapach, który tak uwielbiałam i jednocześnie nienawidziłam najbardziej w świecie. Byłam sama dla siebie zagadką. Były takie dni kiedy byłabym zdolna go zabić z nienawiści i złości mną szarpiącej, ale zawsze powstrzymywało mnie kilka czynników. Kochałam go, sama tego nie rozumiejąc. Nie potrafiłabym od ciebie odejść, zbyt mocno się przywiązałam. Po za tym, bałabym się zostać sama. Nie chcę wracać do pustego mieszkania, pachnącego mną i pustką.
      Postawiłam siatki z zakupami na blacie, a obok mnie zaraz pojawił się kudłaty pies. Uśmiechnęłam się i zmierzwiałam jego białe futro. Następnie pogrzebałam trochę w zakupach, aż wygrzebałam puszkę dla naszego członka rodziny, po czym mu ją nasypałam do miski. Zabrał się za jedzenie, a ja za przygotowanie kolacji, która mnie nie była zbytnio potrzebna.
     Zajęło mi to może z pół godziny. Zwykłe kanapki i herbata, ale ja nie miałam na nic siły. Użalam się nad sobą, wiem to doskonale. Poczułam jak łza spływa mi po policzku i nie tracąc czasu od razu ją wytarłam. Przecież gdyby Kiba mnie w takim stanie zobaczył pewnie... a zresztą. I tak go mało obchodzę.
     Wzięłam tackę i udałam się do salonu. Od razu zauważyłam jego idealnie wyrzeźbione i wysokie ciało. Lekko opalona skóra idealnie współgrała z brązowymi, roztrzepanymi włosami. Siedział bez koszulki, w samych spodenkach do kolan, oglądając telewizję. Jak zwykle. Mimo to, gdy usłyszał puste odbicie, obrócił się w moim kierunku. Widząc moją osobę lekko się uśmiechną, pokazując białe zęby. Kilka zmarszczek pojawiło się wokół cudownych ust i dołeczków w policzkach oraz czole.
     - Myślałem, że coś ci się stało. - powiedział beznamiętnie i wziął kanapkę.
     - Martwiłeś się? - spytałam nim zdążyłam pomyśleć.
     Nic nie odpowiedział tylko wrócił do oglądania telewizji. Koszykówka, jego ulubiony sport. Chyba nawet gra jego drużyna. Tak, biegnie mój ukochany w czarnym stroju z numerem 7. Uśmiechnęłam się pod nosem. Początkowo dziwiło mnie, że ogląda mecz, w którym brał udział, ale kiedyś mi to wyjaśnił. Sam nie mógł obserwować wszystkich zagrań przeciwników, a by ich pokonać musi przeanalizować ich ruchy. 
      - Macie w najbliższym czasie jakieś spotkanie? - rzuciłam pierwszy temat, by tylko nie trwała ta żenująca cisza.
       - W piątek gramy z drużyną z Tokio, w sobotę wywiad, a w poniedziałek idę do szkoły szkolić tamtejszy klub sportowy. Jedynie niedziela wolna i chciałbym odpocząć, a teraz wybacz, muszę to obejrzeć. 
     Nie odzywałam się już. Bo po co? I tak to nie miało większego sensu. Jesteśmy już dawno wygasłą namiętnością, wrakiem dawnej pary. Znamy się od studiów i to wtedy zaczęliśmy ze sobą chodzić. W wieku dwudziestu ośmiu lat zostałam jego narzeczoną. I nic więcej. Minęło siedem lat, wszyscy czekają na nasz ślub, z jednym małym wyjątkiem. Nas samych. Idealnie pasuje nam taka sytuacja. Chociaż ciągłe dopytywanie rodziny o zwarcie jednego z najważniejszych sakramentów, bywa męczące. A jak wiadomo - w rodzinie katolickiej bez ślubu ani rusz. Jak zwykle musiałam być tą 'czarną owcą.'
      - A ty? - z moich zamyśleń wywołał mnie niski, męski głos.- Jak pracujesz? - wyjaśnił, widząc, że niczego nie rozumiem.
        Na początku zbiło mnie z tropu to pytanie. Nigdy go to za specjalnie nie interesowało. Może też zaczyna dostrzegać, tą godną wyrzucenia do kosza atmosferę?
       - Od jutra do niedzieli mam 12 godzin. Od siódmej do siódmej, a czemu pytasz?
       - Tak sobie. - uśmiechnął się słabo.
      Westchnęłam zrezygnowana i posprzątałam po naszej kolacji. A ja się głupia łudziłam, że może coś chce dla mnie przygotować? To by graniczyło z cudem, ale może jednak. Ostatnio w ogóle zachowujemy się jeszcze gorzej. Jak małe dzieci, unikające siebie, problemu, zamiast usiąść na przeciwko i poważnie porozmawiać. Chociaż, u nas zawsze takie coś kończyło się kłótnią, a oboje byliśmy zbytnio zmęczeni psychicznie, a niepotrzebna awantura jeszcze by to pogorszyła.
      Pozmywałam naczynia, rozpakowałam resztę zakupów. Czas na relaks dla mojej osoby. Postanowiłam wziąć długą kąpiel z bąbelkami, a może i nawet świecami. Chociaż nie, to by już była lekka przesada. Wystarczy zwykły prysznic. Chcę już spać... o relaksacji pomyślę innym razem.
      A więc po wzięciu wieczornej kąpieli i przyszykowaniu się do spoczynku, udałam się do sypialni. Całkiem spora, jasna. Beżowe panele i białe ściany, a do tego meble w kolorze kości słoniowej. Duże łóżko na przeciw okna, alabastrowe. Powolnie zaczynałam czuć się tutaj jak w psychiatryku, a przecież to ja chciałam mieć tutaj tak jasno, idealnie.
      Idealnie... taa jasne. Do czasu kiedy nie znalazłam go tutaj z tą blond lafiryndą. Pewnego ranka, gdy wychodziłam do pracy przyszła do nas jego menadżerka. Zgrabna, piękna i wysoka kobieta, dawna zawodniczka klubu koszykówki dziewcząt. Cudowne i długie blond włosy, niebieskie spojrzenie i uśmiech na twarzy. Była dwa lata młodsza ode mnie, a dałabym jej co najmniej dwadzieścia pięć. Ale wracając, zostawiłam ich i udałam się do pracy, ale tam zapomniałam o ważnych papierach i musiałam się wrócić. Weszłam do sypialni i zastałam ich tam, bawiących się w najlepsze. Oczywiście, głupia i naiwna ja mu wybaczyłam. Jednakże dalej wiem, że pieprzy się z nią gdzie popadnie.
     Warknęłam pod nosem i położyłam się po prawej stronie łoża. Wyjęłam mój pamiętnik i opisałam żałosny dzień. Zresztą jak każdy inny. Stara, gruba rzecz o wyblakłym kolorze błękitu, kartki poniszczone, prawie zżółkłe. Niestety otworzył się na na naszym zdjęciu. Moim i jego. Razem, uśmiechnięci, szczęśliwi, że mamy siebie na wzajem. Jakie to cudowne. Szkoda, że minęło...
    Chwilę później przyszedł mój wybranek, a razem za nim jego pies. Czasami odnoszę wrażenie, że kocha go bardziej niż mnie. To boli i cieszy. Dziwne uczucie mną targa gdy kładzie się obok mnie, tak blisko. Czuję jego ciepło, tak jak za każdym razem i mam ochotę się do niego przytulić, a jednocześnie zabić.
    Oddalanie się dwóch kochanków to najgorsze co może być. I mnie spotkało. Szczęście w nieszczęściu. Ale zdaję sobie sprawę, że jest on dla mnie naprawdę ważny. Mimo, że mam ochotę go zabić, utopić w łyżce zupy. Chyba na tym polega miłość? Jutro z nim porozmawiam.
      -----

    Przy śniadaniu nie wydarzyło się nic konkretnego. Cisza, mierzenie siebie zirytowanym spojrzeniem. Każde z nas zdawało sobie, że to już nie ma większego sensu ciągnąć tę farsę, ale nikomu nie chciało się także jej kończyć. Chyba każdy z nas był od tego uzależniony, a ja nie chciałam być sama. Jemu to chyba bez znaczenia, po prostu jako sławny koszykarz chciał uniknąć plotek i głupich komentarzy.
      - Nie, ja już nie mogę. - zaczął zmęczonym tonem, a ja lekko podskoczyłam.
      - Czego? - spytałam.
      - Ślepa jesteś? To jest jakieś chore! Kompletna rutyna. - warknął.
      - Nie krzycz na mnie, to nie moja wina. - odpowiedziałam spokojnie. - Twoja jakbyś nie wiedział. - dodałam, zanim zdążył coś powiedzieć. - Kto mnie totalnie olewa i robi ze mnie gosposie, a sam pieprzy się z kim popadnie? Tak, najlepiej zrzuć winę na mnie.
    - Ciebie i tak to już nie obchodzi. Spójrz na siebie, jesteś wrakiem kobiety! Tylko praca i praca. Zastanów się, czego ty do cholery chcesz? No czego?! - wrzasnął i zacisnął pięści.
       - Nie wrzesz na mnie! - tym razem i ja podniosłam głos. - Może po prostu powiedź to, co ci na sercu leży, a nie zwalaj na wszystkich winę! Może jeszcze stwierdzisz, że to wina Akamaru, co?!
       - Chcesz to usłyszeć?! Tak?! A więc dobrze. Mam cię dosyć, rozumiesz? Dosyć! - krzyknął i zaakcentował ostatnie zdanie, przez co po moich policzkach poleciały łzy. - I jak zwykle! Teraz też zamierzasz się rozbeczeć i udawać, że nic nie miało miejsca tak jak wtedy? Żałosna jesteś!
         - Jedyną żałosną osobą jaką tutaj widzę jesteś ty i twoje przerośnięte ego! - krzyknęłam, wstając. - Ja również mam cię dosyć. Jesteś pieprzonym egoistą bez uczuć! A co ja miałam wtedy zrobić? Możesz mi powiedzieć, co ty tak właściwie do mnie czujesz? - jęknęłam.
         - Sama jesteś pieprzoną egoistką! Gdyby nie twoje myślenie, że kariera jest najważniejsza wszystko było by w najlepszym porządku! - ryknął i również wstał. - I co czuję? Tak trudno ci się domyśleć?!
        Te słowa były dla mnie jak porażenie piorunem. Wiedziałam to i rozumiałam go bez słów. Nogi zrobiły się miękkie, a ciało zbyt ciężkie, w efekcie czego runęłam z hukiem na kafelki. Poczułam ogromny ból w okolicach kolana i kręgosłupa. A łzy same naciekały mi do oczu, lejąc się strumieniami. W końcu mi to powiedział. Tyle razy przygotowywałam się na to emocjonalnie, ale to było zbyt ciężkie przeżycie. Nie mogłam nawet zamrugać, po prostu mnie wmurowało, zabrało umiejętność oddychania, mówienia.
        - Oi, Sakura! Nic ci nie jest? - dopiero po chwili dotarły do mnie jego wołanie.
   Obróciłam głowę. Leżałam na podłodze, nie zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Zalana łzami, wypompowana, czułam się jak roślinka. A szatyn klęczał obok mnie. Dostrzegłam smutek w jego czarnych tęczówkach, albo może to było zmartwienie? Sądząc po zgiętych brwiach to raczej druga opcja. Albo mi się to wydaje. Może umarłam, albo zapadłam w śpiączkę? Nie mam pojęcia.
     Mimo to uśmiechnęłam się. Sprawiło mi to wiele trudu, ale jednak. Cień nadziei pojawił się w moim mózgu, a ja wreszcie czułam się szczęśliwa. I to od dobrych paru lat. Głupie uczucie, cholernie głupie. Do końca nie wiedziałam co się dzieje. Jakieś szepty, cienie przed oczami. Oho, widzę czarne motylki! Ale są fajne, i latają. Nie, co to jest?!
      Leżałam tak jeszcze chwilę, aż świat wrócił do normy.
      - Sakura, powiedź coś, do cholery! Przepraszam ja... - słyszałam jego podłamany głos i dostrzegłam łzy w oczach. Głupie uczucie.
       - Nie ma za co. - odpowiedziałam. Nie mogłam się ruszyć, wszystko mnie bolało. Zebranie myśli, mówienie. Trudna sztuka.
         - Ocknęłaś się! Dzięki Bogu. - odpowiedział z ulgą i ucałował moje czoło. - Ja... nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale nie umiałbym żyć bez ciebie. Głupie nie? Po prostu ten stres, praca, życie. To zbyt ciężkie, nie chciałem cię ranić. Ale ze mnie sukinsyn! - powiedział wszystko z obrzydzeniem do samego siebie.
        - Wiesz, że to naprawdę głupie. - kolejna fala bólu. Mocniejsza. - Zdajemy sobie sprawę z tego dopiero po takiej awanturze? Kłótnie są jednak potrzebne. - siliłam się na uśmiech.
        Na twarzy Kiby pojawił się wielki, szczery uśmiech. Jaka ja byłam szczęśliwa. Może od teraz to wszystko będzie łatwiejsze, prostsze? Może od teraz wszystko będzie takie jak dawniej? Po wyładowaniu emocji, należy się święty spokój na jakiś czas. Dłuższy czas.
          - Głupi byłem cię nie doceniając. - odparł ze smutkiem. - Może mi wybaczysz?
         - Kocham cię. - usłyszałam dźwięk podjeżdżającej karetki. Jednak ja coraz bardziej czułam się wypompowana. Nie dam rady. Już wiem, co mnie czeka. Cholera!
           - Ja ciebie też. Naprawdę. - powiedział i delikatnie musnął moje wargi.
         Z uśmiechem zamknęłam oczy. Słyszałam jego paniczne wołanie, chodzenie jakiś innych osób. Dopiero po chwili doszło do mnie, że ja nic nie czuję. Moja podświadomość wygasa. A więc musiałam uszkodzić kręgosłup i kark. Dobrze, że dopiero teraz ostatecznie się złamał. Mogliśmy sobie wyznać to uczucie. Bez większych zahamowań...
         Naprawdę go kochałam, niech wiedzie mu się najlepiej. 

 ---

     - Zgon nastąpił o godzinie 09:18 - powiedział lekarz. - Przykro nam. - poklepał płaczącego chłopaka po plecach, jakby to miało go pocieszyć. 
      - Cholera! - ryknął mężczyzna i spojrzał na zwłoki ukochanej.
      Alabastrowa cera, chłodna jak lód skóra, uśmiech na twarzy i zamknięte powieki. Odeszła szczęśliwa, chociaż żałowała wielu rzeczy. Nie chciała by to tak się skończyło. Pragnęła być z nim teraz. Napawać się każdą chwilą spędzaną obok niego. Jednakże nie było jej to dane. Jej duch mógł jedynie oglądać to wszystko z boku. Ona i on płakali.
       Prawie przeźroczysta postać podeszła do dawnego obiektu westchnień i chciała go dotknąć, ale jej dłoń przeszła przez jego ciało. Załkała, ale nic nie mogło jej usłyszeć. Była błądzącym duchem, nieistniejącym bytem. To dobijało ją najbardziej. Nie tak wyobrażała sobie swoją śmierć.
       Delikatnie go otuliła. Niczego nie czuła. Delikatnie ucałowała, chociaż nie wiedziała czy trafiła w policzek, czy może jej twarz zanurzyła się w jego. Nie było to ważne. Liczył się ten żałosny gest.
        Podeszła do okna i zaczęła znikać w świetle promieni słońca, szepcząc "Kocham cię i zawsze będę"
        Mężczyzna obrócił się gwałtownie w stronę okna. Poczuł coś, podmuch powietrza. Coś szeptało. Nie, to przesłyszenia. Zaraz, czy to różowe kosmyki? Nie, popada w paranoje. Powoli godził, nie oswajał się z tą myślą. To przez jego głupotę najważniejsza osoba w jego życiu odeszła bezpowrotnie. On też zbytnio długo nie wytrzyma.
     'Bądź silny! Dla siebie, dla mnie. Dla nas.'
     Usłyszał głos w swojej głowie. To nie była jego myśl, jej słowa. Czyli czuwała nad nim, jest tu gdzieś obok. A więc dobrze, postara się żyć pełnią życia. W samotności, dla niej. To napawało go optymizmem. Nawet nie płakał już jak małe dziecko, gdy zabierali jej ciało w czarnym worku. Ciałem z nim nie jest, ale duszą - owszem. To najważniejsze.
       Przecież jak to mówią...Kocha się dusze, a nie ciało.



niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział ósmy.

   
   Zrobił się duży tłok, a nikt nie zwracał na mnie zbytniej uwagi. Uśmiechnęłam się pod nosem i w dosyć szybkim tempie opuściłam pokój, a następnie pomieszczenie. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Z jednej strony wreszcie dowiedziałam się, a raczej uświadomiłam sobie co tak naprawdę czuję do Deidary. I czy może to jego zachowanie oznaczało, że on... Nie! To przecież niedorzeczne i głupie! Po za tym... widziałam go z Namine, a to musiało coś znaczyć.
     Ukłucie w sercu było nie do zniesienia. Byłam kompletnie skołowana i rozkojarzona, a do tego nie potrafiłam racjonalnie myśleć. I nawet uderzyłam w słup! Bo przy moim szczęści to było oczywiste, wręcz do przewidzenia. A może powinnam dać się rozjechać?
      Usiadłam na ławce, na przeciwko tej fontanny. Cholera, znów mam jego obraz przed oczyma. W końcu to jego tutaj poznałam i może ta chwila nie była zbytnio udana. Chociaż, muszę przyznać, że chwile spędzone w tym miejscu mnie naprawdę uszczęśliwiły i zmieniły. Dostrzegłam, że Riruka nie jest pustą lalunią i stara się zastąpić mi matkę. Moją matkę, która nawet kartki na święta nie potrafiła mi wysłać!
     Po moim policzku spłynęła łza. To boli. Cholerna świadomość mnie teraz uderzyła. W tak krytycznym i głupim momencie. Zawsze starałam się pomóc mojej rodzicielce, bo wydawało mi się, że jestem jej potrzeba. W końcu została sama, no może prawie sama, na lodzie bez pieniędzy. To właśnie dlatego wysyłałam jej pieniądze zarobione w bibliotece, a ona nawet nie podziękowała. Nie zadzwoniła, nie napisała... nic!
      - Kretynka. - powiedziałam do siebie pod nosem.
    Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do mojej pracodawczyni. Wyjaśniłam jej, że nie mogę pracować, bo nauka jest najważniejsza. Trochę się zmartwiła, wyczuwając podstęp. W końcu sporo czasu razem spędziłyśmy. Ale taktownie nie spytała o powód, tylko wyraziła swoje rozczulenie. Mimo to zgodziła się i poprosiła mnie, bym ją czasem odwiedziła. Przemiła kobieta. Podziękowałam jej i schowałam telefon w torebce, powolnie wstając.
     - Przestaniesz za mną chodzić, ty jebany padalcu? - usłyszałam dobrze znany mi głos.
    Zdziwiona obróciłam się i ujrzałam wściekłą Tayuyę, a za nią idącego z rękoma w kieszeni Sasoriego. Był co najmniej znudzony jej dłuższymi wyzwiskami. Schowałam się za drzewem i zaczęłam ich obserwować. Wiem, to dziwne, ale może w ten sposób uda mi się dowiedzieć czemu tak świetne rodzeństwo, służące przykładem się rozwaliło?
     - Nie. - odpowiedział znudzony.
     - Wkurwiasz mnie! - przystanęła i spojrzała na niego spode łba, zakładając dłonie na biodra.
     - Mam cię przeprosić czy co?
     - Przestać za mną łazić! Nudzi ci się czy co? - warknęła. - Nie jesteś psem mojego cholernego brata by jego rozkazów słuchać...
     - Masz rację, nie jestem. - uśmiechnął się. - Po prostu nie chcę byś wpakowała się w kłopoty.
      - T...to... - z takiej odległości jedynie widziałam, że się zmieszała, a to nie codzienny widok.  - To nie jest twoje życie! Mam prawo robić z nim co chce!
      - Jasne. - podniósł obie dłonie w geście ugody. - Ale nie sądzisz, że zadawanie się z nim, może cię sprowadzić na... nieco zły kierunek, a nawet krzywdę wyrządzić? - powiedział to bardzo spokojnie i poważnie. - Tu już nawet nie chodzi o to, że Yahiko się o ciebie martwi, ale... - spojrzał w bok. - Spotykanie się z trzydziestoletnim alfonsem i handlarzem narkotyków uważam za strasznie dziecinne zachowanie.
     Wybałuszyłam oczy. Że co ona robiła? Przecież mogło coś się jej stać! Ten drań mógł ją gdzieś wywieść, kazać zażywać te świństwa, a nawet zabić! Czy ona do reszty zgłupiała? Wiem, że nadmierna dawka adrenaliny ją kręci, ale niech sobie w takim razie na bungie skoczy, a nie włazi w takie coś!
     Chciałam już do niej podejść i powiedzieć co o tym sądzę, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. W końcu, co ja bym jej powiedziała? To samo co Sasori? I może jeszcze z takim samym skutkiem, nie no naprawdę. To by było żenujące. Ale z drugiej strony nic mi nie powiedziała o żadnym chłopaku. Może nie chciała właśnie takiej sytuacji. No ale w końcu jesteśmy przyjaciółkami, do cholery!
    Patrzyłam jeszcze osłupiała na to jak dwójka czerwonowłosych ludzi krzyczy na siebie. Ja jednak byłam zbyt zaszokowana tym faktem. Wiedziałam, że ma jakiś problem, ale nie przypuszczałam, że jest on tak poważny. Czy ta dziewczyna nie ma mózgu?!
      - Każdy tak twierdzi! - z przemyśleń wyrwało mnie warknięcie. - Kogo się nie zapytasz to cię w głowę puknie. Ten facet chce cię wykorzystać i tyle! A ty jak zwykle jesteś zbyt naiwna. Zachowujesz się jak trzyletnie dziecko!
      - Nie jesteś moim ojcem by mówić mi co mam robić! - odkrzyknęła. - A ty co tak naciskasz  może zazdrosny jesteś?!
      - Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. - widziałam lekki, ale smutny uśmiech na jego twarzy. Obrócił się na pięcie i dodał: - Zrobisz jak uważasz. - po czym odszedł.
       Tayuya stała gapiąc się w miejsce w którym odszedł Akasuna. Z mojego punktu obserwacji można było dostrzec rumieńce na jej policzkach. Po chwili załkała głośno i upadła na kolana. Chciałam do niej podejść i pocieszyć, ale stwierdziłam, że sama musi zdecydować. Moje zdanie tutaj w niczym nie pomoże. W końcu, o niczym mi nie powiedziała.
      Z zaciętym wyrazem twarzy, udałam się w kierunku domu.
      Tam, przed drzwiami zastałam Deidarę. Oczywiście szybko wbiegłam w krzaki i poczekałam, aż macocha wytłumaczy mu, że jeszcze nie wróciłam. Chyba się martwił, bo miał dziwny wyraz twarzy. Ukłuło mnie w serce, ale czułam się zbyt zażenowana by z nim porozmawiać. Po co, podejdę i powiem " Hej, czemu całowałeś się z moją ciotką? A tak nawiasem mówiąc to się chyba w tobie zakochałam." Za idiotkę by mnie chyba uznał i wyśmiał. Zero szans u niego...
     W końcu odszedł, a ja spokojnie weszłam tylnym wejściem. Na kanapie siedziała moja siostra, a jak mnie zauważyła to zaczęła się nie opanowanie śmiać, aż spadła na podłogę. Później chwila spokoju i znowu to samo. Aż musiałam podejść do lustra.
     Aha, rozumiem. Wyglądam jak córka Frankensteina. Zadrapana skóra na rękach, szyi i policzku, powyciągane i lekko okurzone ubranie. O włosach to się nie wypowiem, bo chyba trzecia wojna światowa się tam toczyła, a liście to były czołgi. Nie no, w cyrku zrobiłabym furorę.
      - Przed chwilą przyszedł twój kolega i się o ciebie pytał. - z kuchni wyłoniła się Riruka.
      - Wiem. - ucięłam krótko.
     Po chwili ujrzałam czarnowłosą ciotkę, która uśmiechnęła się chytrze i obrzuciła mnie zwycięskim spojrzeniem. Dobrze, że mam wysoką samokontrolę i nie rzuciłam się na nią. A miałam ochotę i to wielką. Już sobie wyobrażam jak zwisa z klosza w salonie, powieszona za flaki. Słodki widok, nie ma co. I chyba dzięki tej wizji udało mi się powstrzymać. Głupia jędzą.
     - Rany dziecko, co ci się stało? - a na dokładkę na starucha. - Myślałam, że diabła zobaczyłam! O mało zawału nie dostałam.
       - Eee? A wielka szkoda. Przynajmniej byłby spokój. - odpowiedziałam.
       - Za gorsz kultury!
       - I co? Rozbeczysz się? Zaczniesz tupać, przeklinać, wyzywać, modlić się, wiercić, skakać? Idź oglądać TVP Kultura stara... - w ostatniej chwili ugryzłam się w język, a tej babie aż gałki z oczu wyleciały. - Nie mam nastroju. Idę umrzeć, papa.
       Riruka obdarzyła mnie zmieszanym spojrzeniem i zapewne chciała coś powiedzieć, mimo, że konkretnie nie wiedziała co. Otwierała i zamykała usta na przemian, co mnie nawet podniosło na duchu. Moja siostra natomiast tylko bacznie mi się przyglądała. Wywiercała dosłownie dziurę w mózgu i brzuchu zarazem. To nie było komfortowe.
      Potem szybko zrobiłam sobie ciepłej herbaty i w ciszy udałam się do pokoju. Nikt nie komentował mojego zachowania. Może to i dobrze. Jeszcze bym się tłumaczyć musiała. Chociaż, chyba moja Kiriko coś zrozumiała, bo nie było wywiadu śledczego. A to dobry znak.
      Położyłam prujący kubek na stoliku i z głośnym jękiem rzuciłam się na łóżko. Chwilę marudziłam w poduszkę, ale każdy kto stałby z boku usłyszałby zapewne tylko jakieś nieokreślone dźwięki. W sumie, nawet ja dokładnie nie wiem co tam gadałam pod nosem. Po prostu byłam przybita i z jakiegoś powodu przygnębiona.

 ~*~

     Dzisiaj padało. Cóż za ironia. Chciało mi się płakać, a pogoda robiła to za mnie. Nie no, bosko po prostu. Czuję się okropnie i to przez duże ,,o''. Od tamtego feralnego dnia minął prawie tydzień. Cały czas gdy wychodziłam z domu trafiałam na Deidarę. Widocznie od tamtego momentu, w którym był pod moim domem dał sobie spokój. Każde z nas siebie unikało. Dziecinne i to strasznie, ale naprawdę ja nie mogę przebywać w jego towarzystwie. Kocham chłopaka, którego lubi moja ciocia. I to właśnie ona kilka razu się z nim spotkała. Świetnie są parą... kto mi pożyczy sznurek? Zrobię szubienicę.
    Zakryłam poduszką twarz i opadłam plecami na łóżko. Do mojego mózgu zaczęły napływać jakieś paskudne rzeczy. Wyobrażałam sobie Namine w ślubnej, wspaniałej sukni. A przy niej Dei w krawacie. Uśmiechał się do niej i czekał pod ołtarzem! No to jest chore... Albo inna myśl, która podniosła mnie tak na duchu, że leżę i nie wstaję. Siedzą sobie w ogródku, a w około nich dwójka dzieci. Dziewczyna z czarnymi włosami, podoba do Deidary i blond chłopczyk o urodzie Namine. Cu - downie!
     Usłyszałam pukanie do drzwi. Nie zareagowałam. Bo po co? I tak mi się nic nie chce. No może oprócz dwóch rzeczy. Krzyczeć i płakać. Tak, to dobre rozwiązanie. W końcu je wykonam. Przycisnęłam poduszkę bardziej do twarzy i zaczęłam drzeć się jak opętana. To nie ma sensu no!
     Gdy skończyłam, zorientowałam się, że płaczę. Cholera. Nie chcę płakać. Nie przez takie coś. Nie przez niego. W końcu byliśmy tylko dobrymi przyjaciółmi, no! Nic więcej. To ja jestem tylko taka głupia, że pomyślałam, że może być między nami coś innego. Głupia, głupia, głupia!
     - Beznadziejna idiotka. - wyłkałam w poduszkę i wstałam.
    Oczywiście leżałam od dłuższego czasu i w skutek bólu mięśni upadłam. Leżałam na podłodze twarzą do ziemi i ryczałam jak jakieś dziecko co lizaka nie dostanie. Jestem żałosna! Ale nie mogę wziąć się w garść. Przecież oni się tylko całowali, a po za tym my jesteśmy znajomymi. Miał takie prawo. Ale do cholery! Ja chciałabym być na jej miejscu. Wolałabym gdybym mogła płakać w jego ramię. O zgrozo, staczam się. Nie ma już dla mnie ratunku...
      - Matko Boska, Lisa! - usłyszałam głos mojego taty.
      - Łamiesz przykazanie. - dopowiedział głos tej staruchy. Ale był oddalony. Nie było jej tutaj.
      - Kochanie, wstań. Nie leż na podłodze. - poczułam jak ktoś kładzie mi rękę na plecach.
      Nie miałam na to ochoty, ale mimo to w końcu podniosłam się do pozycji siedzącej. Pociągnęłam nosem i wytarłam załzawione policzki skrawkiem białego swetra. Popatrzałam na ojca. Jego brązowe tęczówki wpatrywały się we mnie ze smutkiem. Kilka zmarszczek zagościło na jego kwadratowej twarzy, przez zmarszczenie krzaczastych brwi. Dostrzegłam nawet zarost.
      Nic nie powiedział tylko delikatnie mnie podniósł i postawił przed lustrem, dalej trzymając. Zachęcająco kiwną na nie, żebym popatrzała. I w końcu to zrobiłam. Nie ma sensu mu się sprzeciwiać.
      Ujrzałam brzydką i dosyć niską dziewczynę. Blada cera, na którą zarzucony został tylko biały, gruby sweter i szare dresy. Włosy w kompletnym nieładzie, nieczesane od dwóch dni, zakrwawione oczy, czerwone policzki, z widniejącymi strużkami po łzach. Wrak człowieka i nic więcej.
       - Deidara - kun nie umówi się z taką osobą. Musisz dbać o siebie i postarać się by widział zawsze twój przepiękny uśmiech na twarzy. - powiedział mój ojciec, delikatnie szczypiąc za nadęte policzki. Wysiliłam się nawet na słaby uśmiech. - Więc?
       - Nie dam rady. - odparłam.
      Tata mlasnął i udaliśmy się razem na łóżku. Tam mnie przytulił, a ja wpadłam w histerię. Łkałam, mocząc mu bluzę i opowiadałam o tym co się wydarzyło. Delikatnie gładził moje plecy i potakiwał ze zrozumieniem.
      Już dawno nie byliśmy tak blisko. Dopiero teraz poczułam jak bardzo mi go brakowało. Całe dnie siedział w firmie, albo w gabinecie. Praca go pochłonęła i rzadko rozmawialiśmy, a co mówić tutaj o zwykłym uścisku. Potem pojawiła się Riruka i w ogóle odeszliśmy na dalszy tor. To był dla mnie cios.
       - Nigdy ich nie lubiłem i raczej nie polubię. -odparł.
       - Masz, że to tak ujmę; kolorową teściową. - zaśmiałam się pod nosem.
     - Lisa, zawsze mówiłem ci, żebyś nie naśmiewała się ze starszych. - pouczył mnie, uśmiechając się szeroko.
      - Sam się przed chwilą śmiałeś! - zaśmiałam się i delikatnie uderzyłam w ramię.
      - Jestem starszy!
      - I ci nie wypada. - wyszczerzyłam się, a on zaczął mnie gilgotać.
      - Nie pyskuj!
      - Brak argumentów. - obydwoje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
      Rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się jeszcze bardzo długo. Chyba ze cztery godziny. Tata taktownie omijał tematu dotyczącego blondyna, ale wiedziałam, że i tak do tego dojdzie. Mimo to cały czas cieszyłam się, że jest tak jak za dawnych czasów. Przypomniał sobie, że jet coś ważniejszego od pracy i pieniędzy. Kocham go.
       - Moim zdaniem powinnaś o niego zawalczyć. - powiedział gdy nastąpiła krótka cisza. - Z tego co mi mówiłaś raczej odwzajemnia twoje uczucia i musisz z nim porozmawiać. Może też siedzi przygnębiony, a z Namine spotyka się tylko, żeby wybadać co u ciebie?
       - Jeśli ona mu to powiedziała, na pewno mnie już nie zechce. - odparłam ponuro. - To parszywa żmija i zrobi wszystko...
        - Nie wiesz puki nie zapytasz. - przerwał mi i uścisnął mocno. - Nie mogę mówić ci co masz robić.  To twoja decyzja. - dodał i opuścił pokój.
       Świetnie! Po prostu cudownie. Nie no, zostaw mnie z tysiącami pytań i myślami w głowie. Tak po prostu sobie odejdź, bo przecież to nie twoje życie. Tylko córki twojej pierworodnej, do cholery!
      Leżałam bardzo długo. Z tego co wywnioskowałam to przestało padać, ale dalej się chmurzy. Wiem, głębokie przemyślenia i wszyscy będą mi zazdrościć. Może powinnam do niego zadzwonić? Ale co ja mu powiem? No co, się pytam? Czemu nikt na ten temat podręczników nie robi? A może robi?
      W końcu usłyszałam jak przychodzi do mnie sms. Westchnęłam i złapałam za telefon. Pewnie wiadomość od operatora. Przedłużenie umowy! Mamy świetną ofertę! Do końca umowy zostało ileś tam! Czy ściągnęłaś już nowy dzwonek?! Pewnie coś takiego.
     Od Deidary. Wmurowało mnie.
     Chce się spotkać. Zaliczyłam zgon. A dokładniej to:
     Musimy koniecznie porozmawiać. Czekam w parku, przy fontannie o 19:30. Do zobaczenia. 
     Mhh... Ale romantycznie. Po prostu leżę i nie wstaję...
     No, ale nic. Trzeba pójść i wyjaśnić sprawę. Teraz albo nigdy. Boję się. Chyba wolę to nigdy. Ale nie! Słuchaj słów ojca. Chociaż raz wypadałoby go posłuchać. A może ma rację? Przecież nie można ciągle uciekać. Trzeba wziąć się za siebie i uciec pod łóżko. Tak, wspaniałe i konkretne wyjście.
      - Ogarnij się! - krzyknęłam do siebie i sama sobie dałam z liścia. Ja jestem psychopatką czy coś...
     Szybko pobiegłam do łazienki, o mało nie przewracając Namine. I dobrze. Niech się wyłoży i niech ten biały kundel ją zje. Przecież to taki groźny pies. Serio, czasami się zastanawiam czy żyje... Bo nie widziałam żeby sam chodził.
      Postanowiłam wziąć szybki prysznic i rozbić porządek z tym czymś co się na mojej głowie znajduje. O matko, futro dosłownie. No, ale nic. Zajęło mi to z godzinę. Zdałam sobie właśnie z tego sprawę. Nie wiem, która teraz jest. A co jak już dziewiętnasta?
       Wysuszyłam włosy i założyłam czystą bieliznę, po czym wyparowałam do pokoju. Znowu kogoś zahaczyłam. Powinnam sobie nalepić nalepkę na głowę ' Uwaga pirat'. Łazienkowy, albo domowy. No jak kto woli...
       Teraz problem. W co się ubrać. Na pewno nie będę się stroić. Co to to nie. O już wiem. Zwykłe, czarne rurki, szara koszulka z krótkim rękawem i bluza. Też szara jakby ktoś pytał. I w takim zestawie mogę iść. Jeszcze tylko zwiążę w kitkę włosy i w ogóle będzie git! Cieszmy się wszyscy bo wyglądam jak menel... nie no nie przesadzajmy.
       - Już dwadzieścia po. Powinnaś wyjść. -usłyszałam głos siostry.
      Obróciłam się i wbiłam w nią pytający wzrok.
      - Zostawiłaś otwartą wiadomość, a telefon leżał na podłodze, to podniosłam. - odparła poważnie i spokojnie. - I jak dowiem się, że ten baran zrobił coś mojej siostrze to bądź pewna, że skończy bez czegoś. - również spokojnie dodała i odeszła.
        Ja się jej boję.
        Mimo chwilowego osłupienia, w końcu wyszłam. Szłam powolnie, z rękoma w kieszeni. Już z oddali go zauważyłam. Stał oparty o drzewo, uważnie mnie obserwując. Blond włosy opadały luźno na twarz i plecy. Ubrany w czarne bojówki i czarną koszulkę. Jejku, aż nogi mi się uginają. On jest po prostu cudowny. I jak ja miałam się w nim nie zakochać? To chyba przez to wspaniałe, błękitne tęczówki.
       Gdy dzieliło mnie od niego może z dziesięć metrów, sparaliżował mnie strach. Kompletnie nie pomyślałam nad tym co mu powiem. Mam prosto z mostu wypalić? Nie, to nie w moim stylu. No dobra w moim, ale nie w takich rzeczach! Aż tak odważna nie jestem.
      - Myślałem, że zapadłaś się pod ziemię. - powiedział w końcu.
      - Byłam blisko. - odrzekłam.
      - Wiesz... ja... Chciałbym ci powiedzieć...
      - Dlaczego całowałeś się z moją ciotką? - spytałam, przerywając mu.
      No tak. Moja głupota. Ale ciśnienie mi się podniosło. Mimo to, lepiej czułam się, że w końcu to z siebie wyrzuciłam. Może poznam odpowiedź. Mam nadzieję. Chyba inaczej nie wytrzymam. To po prostu samo z siebie wypadło mi z buzi. Już czuję jak się rumienię...
      Nastała długa cisza, więc podniosłam wzrok. Nie patrzył na mnie, tylko gdzieś w bok. Miał zaciśnięte zęby, a było to widoczne przez widoczną kość policzkową. A do tego miał zaciśnięte dłonie w pięści. Oho, denerwował się. Ale słodko wyglądał...
      - Sam nie wiem. - odpowiedział, a ja miałam ochotę plasnąć się w czoło. - Tańczyliśmy, a potem nagle... -mocniej zacisnął pięści. - Nie chciałem tego. Byłem na początku w szoku, a po chwili musiałem wyjść na papierosa. No, a resztę znasz. - kiwnęłam głową.
      - A dlaczego się z nią spotykałeś? - kolejne, głupie pytanie. Ugryź się w końcu w język!
      - A co, zazdrosna? - chyry uśmieszek i dziwny błysk szczęścia w oku zagościł na jego twarzy.
     - Nie, po prostu jestem ciekawa. - skłamałam.
     - Chciałem wiedzieć co z tobą. Ostatnio z nikim się nie spotykałaś, unikałaś mnie, nie odbierałaś telefonów i ja... no tego.. martwiłem się. - powiedział, a mnie wmurowało.
      Że si martwił o mnie? Jej, aż mi się ciepło na sercu zrobiło. No... się zarumieniłam.
      - To miło. - mruknęłam w końcu. - Może... Mogę zabrać ze sobą osobę towarzyszącą na wesele mojego taty. Jeśli chciałbyś, możesz pójść ze mną. - uśmiechnęłam się lekko. Czas się w końcu o niego postarać!
      - Z miłą chęcią. - odwzajemnił gest.
     - Muszę już iść. - zaczęłam, aż chciało mi się skakać ze szczęścia! - Dziękuję za ratunek, no wiesz wtedy. Wiem, co by się stało gdyby nie ty.
     Już miał coś powiedzieć, ale nie chciałam słyszeć już niczego. Podeszłam do niego bliżej i wspięłam się na palcach. Już czułam, aż robię się cała czerwona, ale to nie ważne. Chwyciłam go za koszulkę i pociągnęłam w sowim kierunku, a on się zniżył. Przysunęłam wargi do jego twarzy i ucałowałam go w czoło.
     Odsunęłam się szybko. Widziałam tylko jego zdziwienie. I lekko zarumienione policzki. Lekko, ale jednak. Zawsze coś. Chociaż nie to co ja. Czerwona jak pomidor, albo ketchup. Jak kto woli. Ale nie pozostałam tam długo, tyko ruszyłam w kierunku domu.
     Kocham tatę, że namówił mnie na to, żebym ja się postarała. W końcu, żadem książę z bajki nie przyjedzie na białym koniu. Chociaż ja wolę czarny motocykl.

~*~

Huhuhu... Zjebałam po całości, co nie?
Jestem beznadziejna xD

Powiem wam tylko, że mam już do końca zaplanowaną historię. Tylko nie wiem czy zmieszczę się w ilości rozdziałów. Zapewne będzie ich 13 - 15. Jeszcze przemyślę.

I jak się wam podoba?

W razie pytań, zapraszam na mojego aska :D