Od samego rana słyszałem donośne krzyki dochodzące z salonu. Byłem wściekły. Miałem zajęcia dopiero po południu, a oni już od świtu musieli się wydzierać na całe gardło. No po prostu świetnie. Zdawałem sobie sprawę z napiętej sytuacji, która panowała w naszym domu, ale żeby wywalać człowieka o siódmej rano z ciepłego łóżka bez powodu? Co dzieje się z tym światem?
Podniosłem się na łokciach, zdając sobie sprawę, że i tak nie usnę. Przeleciałem wzrokiem po ciemnym pokoju. Szare ściany, na których było pełno plakatów rockowych zespołów i jakieś notatki, które także walały się po brązowych panelach. Warknąłem pod nosem gdy jakiś naostrzony ołówek wbił mi się boleśnie w bosą stopę. Odruchowo spojrzałem na łóżko mojego towarzysza, by nawrzeszczeć na jego zabójcze rzeczy, które latały po podłodze. Byłem zdziwiony, jego łóżko było pościelone, a mojego współlokatora nie było.
Ze złością zacisnąłem pięści i wziąwszy głęboki oddech, pomaszerowałem do czarnej szafy. Chwilę w niej pogrzebałem i wyciągnąwszy szarą koszulkę oraz czarne bojówki, udałem się do łazienki. Szybko je na siebie założyłem i już z mniejszą chęcią mordu wyszedłem wyszedłem z pomieszczenia na korytarz.
- Hooo? A któż to wstał? - usłyszałam znajomy głos.
- Przy takich krzykach nie da się spać, Hidan. - burknąłem. - Nie masz przypadkiem zajęć?
- Mam. - odpowiedział z ogromnym uśmiechem na ustach, który mógł oznaczać tylko jedno. - I to z taką seksowną kobietą! Mówię ci ma takie balony jak żadna inna!
- Oszczędź mi szczegółów. - machnąłem rękom.
Mężczyzna tylko wzruszył ramionami i cały w skowronkach wrócił do swojego pokoju. I całe szczęście. Miałem go już po czubek głowy. Przez takiego jak on nasz gatunek męski jest uznawany za tych, którzy tylko myślą o jednym. I się z tym nawet zgodzę, ale są wyjątki... Jakieś się na pewno. Zresztą nie ważne.
Gdy tylko wszedłem do salonu, leciała w moją stronę poduszka. Gdyby nie mój refleks na pewno dostałbym w twarz. Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu, ale to i tak nie pomogło. Wbiłem mordercze spojrzenie w dwójkę czerwonowłosych osobników, a złośliwy uśmiech wstąpił na moje usta. Jak miło widzieć, że wszyscy się tak kochają w tym domu...
Przez dobre kilkanaście minut patrzyłem jak tamta dwójka bije się, skacze po meblach, krzyczy na siebie i ucieka przez latającymi przedmiotami. Taki tutaj burdel, że na pewno dostaną ostre kazanie od Yahiko. Uhu, lecę po popcorn i resztę. Będzie się działo.
- Jak stare, dobre małżeństwo. - odchrząknąłem.
Jak na zawołanie ich tęczówki spojrzały w moją stronę z mordem. Zaśmiałem się i pokazując białe ząbki przyglądałem się im. Kątem oka zauważyłem ich potargane ubrania oraz włosy. Widok był niezapomniany. Ciekawe o co im poszło...
- Odwal się ty transwestyto pierdolony. - zacięła Tayuya, mrożąc mnie wzrokiem.
- Miła jak zawsze. - odpowiedziałem. - Tylko się tak nie krzyw, bo złość piękności szkodzi, a tobie za wiele jej nie zostało.
- Ja nie ślęczę przed lustrem jak ty. - złożyła ręce na piersi. - Normalnie uroczo wyglądasz moja ty kobietko!
- Zaraz cię zabije ty Ruska wiedźmo! - warknąłem, zaciskając pięści.
- Masz coś do rusków, zombiaku?
- Jeśli ich przedstawiciele to takie orangutany jak ty, to owszem mam. - zaśmiałem się na widok jej miny.
- Ouu, ależ mi dogadałeś! No wzruszyłam się. Zazdrościsz mi owłosienia?
Chwile patrzałem na nią jak na idiotkę i dopiero zdałem sobie sprawę, że jest tylko w przydużej, czarnej koszulce, która na pewno należała do Sasoriego. Trzeba przyznać, że ta koszulka tylko potęgowała długość jej nóg i dodawała seksapilu. Boże, chłopie o czym ty myślisz?
- Sorki, ale ja nie ginekolog, by rozmawiać o twoim zaroście. - odezwałem się bez najmniejszego namysłu.
Ta tylko spiorunowała mnie wzrokiem, ale nic nie powiedziała, tylko wróciła do kłótni ze Skorpionem. Nie mogłem opanować śmiechu, więc gdy w końcu nie wytrzymałem, dostałem kilkoma poduszkami w tył głowy. Nic nie powiedziałem.
Zachowywali się jak dzieci i to już od kilku lat. Chyba odkąd się poznali. I do tego doszedł ten głupi zakład. Szczerze myślałem, że on nie będzie mnie dotyczyć, ale niestety... I przez te cholerne dwa tygodnie musieliśmy się jej słuchać... Co za wredny babsztyl... Ale teraz już się skończyło, nareszcie!
Zjadłem szybko śniadanie, oczywiście nie w spokoju. Miałem ochotę wejść tam i poprzyczepiać im jakieś przenośne bomby. Przynajmniej trochę ciszy i spokoju by było, a teraz to nic. Możesz się modlić, błagać czy coś... ale to i tak nie pomoże.
Wymknąwszy się z domu, szybko udałem się do parku. Jednak moje marzenie co do chwili samotności nie zostało ziszczone. Akurat dzisiaj było przygotowanie do festynu i z mojego bombowego planu, zostały nici. Postanowiłem więc udać się do biblioteki akademickiej. Wkrótce mam egzaminy i wypadało by się poczuć. Chociaż trochę...
A więc jak postanowiłem tak zrobiłem. Z wielkim bólem wyciągnąłem książkę z regału i przysiadłem przy stoliku w kącie. Co by to było gdyby się ktoś o tym dowiedział... Już sobie to wyobrażam... Cały akademik miałby co opowiadać. " Wielki pan imprezowicz zaczął się uczyć..." No po prostu super.
Nie wiem ile ślęczałem nad tą książką, ale na pewno za dużo nie zapamiętałem zbyt wiele. Może przynajmniej będę coś kojarzył... W każdym bądź razie muszę zdać. Tak właściwie nie wiem czemu postanowiłem podjąć się tego kierunku studiów. Prawo nie było za ciekawe... Może dlatego, że ojciec tak bardzo tego chciał? Muszę w najbliższym czasie nauczyć się asertywności w stosunku do jego osoby.
- Udajesz, że się uczysz?
Gwałtownie oderwałem wzrok od książki i przeniosłem go na dziewczynę stojącą przede mną. Uśmiechnąłem się mimowolnie na jej widok. Za każdym razem gdy ją widziałem jakoś od razu miałem lepszy humor. Boże! Co się ze mną dzieje?
- Coś w tym stylu. - odpowiedziałem.
Zilustrowała mnie swoimi niebieskimi oczyma, po czym pokazała białe zęby. Usiadła obok mnie, a ja zacząłem jej się bacznie przyglądać. Jej włosy były upięte w luźnego koka, a na nosie okulary. Nie byłem pewien czy musi je nosić, ale teraz wiele osób to robi tylko dla ozdoby więc ona pewnie też. Miała na sobie niebieską koszulę, która była na nią za duża i ciemne spodnie. Naprawdę, Lisa powinna zostać jakimś stylistą.
- No i czego się patrzysz?
- Podziwiam. - odparłem bez namysłu.
- Wzrok w książkę i się ucz. - widziałem jak jej policzki przybrały kolor jasnego różu.
- Chyba zrobię sobie przerwę. Do egzaminów mam jeszcze trochę czasu i na pewno dam sobie jakoś radę. Byłem na wszystkich zajęciach i można powiedzieć, że słuchałem...
- Yhym... - mruknęła z lekkim uśmiechem.
Między nami zapadła krępująca cisza. Nikt nie chciał jej przerwać i jak na złość nie było za dużo studentów o tej porze w bibliotece. Co za utrapienie... Chociaż miałem okazję patrzeć na jej cudowne, wielkie oczy. Naprawdę, nigdy takich u nikogo nie widziałem. Zdawały się poruszać jak fale wzburzonego morza. Coś pięknego.
- Hym... - zaczęłam poprawiając się na krześle. - Mam pytanie. Co się dzieje z Tayuyą?
- A co się ma dziać? - wbiłem wzrok w stół, ale dalej czułem jej wiercące dziurę w moim mózgu spojrzenie, więc chcąc nie chcąc kontynuowałem: - Po prostu ma ADHD i ciągle wrzeszczy. Ona jest jak wulkan, albo bomba. Tyka i tyka, a w końcu wybucha. Do tego dość ostro pokłóciła się z bratem. - westchnąłem i przetarłem zaspane oczy. - To ty w końcu się z nią przyjaźnisz.
- Owszem, ale nie chce mi nic powiedzieć...
- Tym bardziej nie powie mi. - odparłem.
- Kiedyś powiedziała mi, że tylko tobie i Itachi'emu najbardziej ufa z tej waszej paczki. Przyszłam więc do ciebie. - powiedziała, a mnie dosłownie zatkało.
- Że niby mi? - nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem za co zostałem spiorunowany wzrokiem. - Chyba wtedy musiała być nieźle naćpana... Serio ta kobieta się na mnie wyżywa... chociaż... znam ją długo, może dlatego? Ale nie! To niemożliwe. - potrząsłem głową. - O której kończysz?
- He? - wydusiła z siebie mało inteligentnie. - O szesnastej. A co to ma do rzeczy?
- Ja kończę pół godziny wcześniej zajęcia i przyjdę po ciebie. Później pójdziemy do Łasicy i z nim pogadamy. Może faktycznie mu się zwierzała, albo coś... A jak nie to Itachi z nią porozmawia. - uśmiechnąłem się i powolnie wstałem. - No... miło się rozmawiało, ale ja już muszę lecieć na zajęcia. Do zobaczenia.
Pomachałem na pożegnanie i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku uczelni. Po drodze spotkałem kilka znajomych osób, które coś do mnie mówiły, ale szczerze się tym nie przejmowałem. Byłem dalej w poważnym szoku. Że niby ta czerwona wiedźma mi ufa? No to się filozofom nie śniło. Dobre żarty. Chociaż jakby się dłużej nad tym zastanowić to miałoby to sens. W dzieciństwie razem się bawiliśmy i przyłaziła jak miała jakiś problem, ale potem wyjechała i kontakt się urwał... No proszę to ci niespodzianka!
Oczywiście musiałem siedzieć na bardzo nudnych wykładach. Co jakiś czas spoglądałem na resztę studentów. Niektórzy pilnie słuchali, inni coś rysowali, a reszta rozglądała się po klasie i płaczliwym wzrokiem zerkali na zegarek. Pół godziny przed końcem udało mi się wyłapać trzy osoby, które w najlepsze sobie pochrapywały. Oczywiście nasz profesor to zauważył i napisał na bocznej tablicy nazwiska. Współczuję im z całego serca. Mi kiedyś też zdarzyło się wylądować u niego na rozmowie. No trauma do końca życia...
Wreszcie zadzwonił ukochany sygnał, oznaczający koniec zajęć. Ulga dla zmęczonego umysłu. Powolnym ruchem wstałem z miejsca i pożałowałem tego. Całe mięśnie mi ścierpiały. To nie jest zbyt przyjemne doświadczenie, ale jakoś trzeba sobie radzić. Żeby nie spotęgować bólu, bardzo wolno udałem się w kierunku skarbnicy z książkami. Chyba mi to z kwadrans zajęło. No, ale przynajmniej się nie spóźniłem.
Lisa ze znudzeniem siedziała za wielką ladą, przeglądając jakąś książkę. Co jakiś czas poprawiała się na sporym fotelu. W sumie jej nigdy nie spytałem czemu osoba, która ma tak bogatych rodziców zaczęła pracować. W sumie nie było jakoś okazji, ale kiedyś na pewno się ona nadarzy.
- Wreszcie jesteś. - powiedziała, przewracając kartkę.
- I tak kończysz za kilkanaście minut. - przypominałem.
- Przyszło zastępstwo. - oznajmiła, podnosząc wzrok i odkładając książkę. - Idziemy?
Kiwnąłem głową na znak zgody i ruszyliśmy w kierunku domu mojego przyjaciela. Po drodze rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim i o niczym. Krótka wymiana poglądów, a następnie opowiedziała mi jak to razem ze swoją macochą i Tayuyą wybierały suknie ślubne. Muszę przyznać, że to była naprawdę zabawne i chciałbym to zobaczyć na własne oczy.
Nim się obejrzeliśmy, byliśmy już na miejscu. Zapukałem do drzwi niewielkiego domku. Był cały pomarańczowy z płaskim dachem i dużymi oknami. Całą posiadłość otaczał mały ogródek, gdzie można było zauważyć pole do siatkówki i koszykówki. Zawsze tam graliśmy.
Po kilku minutach drzwi otworzył wysoki mężczyzna o bladej cerze. Jego czarne włosy były związane w kucyka i sięgały do łopatek. Kilka kosmyków spadało po bokach głowy. Czarne oczy uważnie mnie zilustrowały, a po chwile przeniosły się na dziewczynę.
- Możemy wejść? - spytałem.
- Jasne. - odpowiedział niskim głosem i wpuścił nas do środka.
Chwilę później zaprosił nas do salonu, dalej nie spuszczając wzroku z mojej towarzyszki. Kątem oka zerknąłem na jej twarz, a w oczach dostrzegłem nutkę irytacji. Dobrze, że nie jest tak wybuchowa jak jej przyjaciółka. Chociaż i tak za chwilę warknie.
- Coś do pica? - spytał brunet.
Razem z Lisą, pokiwaliśmy przecząco głową i usiedliśmy na ciemnej sofie. Itachi usiadł na przeciwko nas i wywiercał mi swoim spojrzeniem dziurę w ciele. Wiedziałem, że postawiliśmy go w trochę dziwnej sytuacji, bo z nim nie rozmawiałem już jakieś dobre dwa miesiące, a tu nagle pakuję mu się do domu z jakąś nieznajomą dziewczyną. Ciekawe co sobie teraz myśli.
- Ty młotku! - do moich uszu dobiegł zdenerwowany głos z góry. - Nie dość, że całymi dniami przesiadujesz u mnie, bo uciekasz przed tym zboczeńcem, to jeszcze robisz z mojego pokoju trzecią wojnę!
- Możemy pójść do mnie, ale piszesz się na niezły uraz psychiczny! - odpowiedział drugi głos.
- Raz tam byłem i więcej nie pójdę!
Spoglądaliśmy w kierunku schodów, a w końcu można było zobaczyć dwie sylwetki. Blondyn schodził z wielkim uśmiechem na ustach, a obok niego brunet z naburmuszonym wyrazem twarzy. Dopiero gdy zauważyli moją towarzyszkę, spojrzeli po sobie i w szybkim tempie znaleźli się przy nas.
- Lisa? Co tu tu robisz? - spytał niebieskooki.
- Cześć Dei. - odezwał się Sasuke, ilustrując dziewczynę.
Arisawa chwilę przyglądała się dwójce nastolatków, po czym przywitała się z nimi, a swój pytający wzrok przeniosła na mnie. Wiedziałem dobrze, że to ja muszę zacząć rozmowę. Przecież to nie moja sprawa!
- A więc, Itachi... - zacząłem. - To jest Arisawa Lisa i chciała z tobą porozmawiać.
- Miło mi poznać. - powiedział starszy Uchiha.
- Otóż mam pytanie... Czy może była u ciebie Tayuya? Ostatnio dziwnie się zachowuje i martwię się o nią. Kiedyś powiedziała mi, że ufa tylko tobie i Deidarze, a on nic nie wie. Pomyśleliśmy więc, że przyjdziemy do ciebie. - uśmiechnęła się uroczo.
Mężczyzna zamyślił się chwilę, po czym odesłał nastolatków na górę, co oni niechętnie wykonali. Znów zapanowała cisza, ale nie chciałem jej przerywać. Bardziej to było frustrujące dla pozostałej dwójki. Jakoś nie specjalnie interesowały mnie problemy tej wiedźmy. Tak nam dała popalić przez te dwa tygodnie, że najchętniej utopił bym ją w zlewie...
- Była u mnie dwa tygodnie temu. - przerwał ciszę ciemnooki. - Jednak tylko by się przywitać. Porozmawialiśmy chwilę, ale nie przypominam sobie by mówiła coś konkretnego. Cieszyła się, że znów tutaj jest i opowiedziała mi trochę o tobie. Nic szczególnego się nie wydarzyło. - opowiedział. - Może nie chce nam o tym powiedzieć? Z tego co wywnioskowałem to byłaś dla niej bliska i jako pierwszej tobie by się zwierzyła z jakiegoś problemu. Jednak z drugiej strony, może wcale nie chcieć o nim mówić i tutaj pojawiłby się kłopot.
- Mógłbyś z nią porozmawiać? - nie wiedziałem czemu, ale poczułem niemiły dreszcz gdy usłyszałem jej miękki i proszący ton.
- Oczywiście. - odparł, lekko się uśmiechając.
Resztę dnia nasza rozmowa zeszła na bardziej luźne tematy. Wspominaliśmy nasze dawne czasy, a Lisa pękała ze śmiechu, słysząc o naszych wygłupach. Szczerze to nie wiem dlaczego, ale wielką radość sprawiał mi jej uśmiech, na duchu podnosił mnie jej śmiech. Czasami nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była idealna.
Późnym wieczorem do rozmowy dołączył się także Sasuke z Naruto. Szczerze to oni trochę przypominali mnie i Łasice z czasów gimnazjum. Wspólne wygłupy, dziwne rozmowy. To było coś co kocham i do tej pory. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że bardzo zaniedbywałem kontakty z moimi przyjaciółmi...
Kilkanaście minut przed dziesiątą wyszliśmy z posiadłości Uchiha. Postanowiłem, że odprowadzę Lisę do domu. Zresztą, była tak zmęczona, że ledwo trzymała się na nogach. Ta całą sytuacja musiała kosztować ją wiele stresu i sił. Rozumiem ją i to doskonale.
Gdy już doszliśmy do jej mieszkania, drzwi otworzyła nam jej siostra. Spojrzała się na mnie badawczo, a po chwili uśmiechnęła się serdecznie. O nic nie pytała tylko wpuściła Lisę do domu, a mnie podziękowała. No i niby za co? Nie rozumiem jej, ale na pewno nienawidzę jej wzroku. Brr...
Tak więc, ten dzień mogę zaliczyć do bardzo udanych. Sam nie wiem czemu...
~ * ~
A więc mamy kolejny rozdział.
No i jak się podoba? Mam nadzieję, że nie jest najgorszy...
Jestem ciekawa co sądzicie o pierwszoosobówce Deia. Wychodzi mi pisanie?
Zaczynam pisać notkę na Kronice Woli Ognia. Serdecznie tam wszystkich zapraszam!