Witam!
A więc nie wyrobiłam się z nowym rozdziałem... o ale powolnie się pisze. Jakoś odeszły mnie pokłady weny gdy tylko pomyślałam o szkole... ale mniejsza...
Postanowiłam dodać one-shot, który napisałam dawno temu, po obejrzeniu filmu 'Droga do szczęścia', widział ktoś może? Mam tylko jedno zastrzeżenie. Naprawdę się przy nim napracowałam i jeśli ktoś chce napisać głupi, krótki komentarz typu 'bardzo fajnie, podobało mi się... itp' to może sobie podarować i wyjść od razu.
Para może wam się nie podobać. Moim zdaniem to ona najbardziej pasowała do tego one - shota.
Chciałabym również dodać, że nie umiem napisać one- parta z parą NaruHina. Nienawidzę z całego serca Hinaty i nie mogę się przemóc. Także przepraszam, wiedźcie, że próbowałam...
----
Przetarłam zmęczone do granic możliwości oczy i ponownie spojrzałam na papiery. Męcząca robota, która dawała mi się we znaki. Jednakże nie mogłam się od niej uwolnić. Z jednej strony jej nienawidziłam, a z drugiej kochałam. Pomaganie ludziom, schorowanym, pełnym trosk i kłopotów, od dzieciństwa chciałam zostać lekarzem i to nie byle jakim, bo chirurgiem. Mimo to, gdy zasiadam na podartym fotelu w gabinecie czuję tylko pustkę i zmęczenie. Mówiono mi tysiące razy, że użeranie się z niewdzięcznymi pacjentami, bądź jego rodziną to istna katorga, ale ja zawsze machałam ręką. Przeklinam moją upartość.
Po raz setny próbuję się skupić, ale na marne. Sama nie wiem, może powinnam zrezygnować? W końcu mogę popełnić jakiś błąd kosztujący życie niewinnego człowieka. Ale znów nie umiałabym siedzieć w domu. wpadłam w tą cholerną rutynę, a mój umysł podświadomie nie chce się z niej wyplątać. Jest niby dobrze. Wiem gdzie idę, co mam robić, nic nie ma prawa mnie zaskoczyć. Chyba, że wpadnę pod jakiś samochód...
Pokręciłam głową z rozbawieniem i zdjęłam okulary. Spoglądałam to raz na nie, to raz na stertę papierów. Westchnęłam i położyłam na nie szkiełka, po czym oparłam się wygodnie i rozmasowałam skronie. Dzisiaj już tego nie zrobię i to na pewno. W końcu dało o sobie znać wieczne przemęczanie organizmu. Nie mam już dwudziestu-pięciu lat, a cała energia poszła w dal. Chyba zaczynam wpadać w depresję.
Podniosłam się, a moje kolana lekko skrzypnęły oraz ukuły. Powolnie podeszłam do stojącego lustra i przyjrzałam się sobie. Różowe włosy jak zwykle starannie upięte w koka, chociaż już kilka kosmyków opadało na bladą, okrągłą twarz. Zielone oczy już niemal straciły dawny blask, a w ich kącikach pojawiło się kilka zmarszczek, podobnie jak i na czole. Westchnęłam i nałożyłam pomadkę ochronną na suche usta i zdjęłam ubranie służbowe. Złożyłam je starannie w kostkę, po czym sięgnęłam po biały sweter i czarne spodnie. Szybko je na siebie włożyłam. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu mojej beżowej torebki. Nie mogę jej zgubić.
Dopiero gdy zmieniałam buty na wygodne kozaki usłyszałam znajomy dźwięk oznajmiający przyjście smsa. Uśmiechnęłam się na krótko i pomknęłam na sam koniec pomieszczenia, znajdując obiekt mojego poszukiwania. Odszukałam szybko kluczyków i komórki, po czym położyłam je na stole. Najpierw muszę założyć mój ukochany, czarny płaszcz oraz beżowy szalik. Nie mogę przecież nieubrana wyjść na taki mróz.
Sprawdzając czy wszystko mam, założyłam torebkę na ramię i w lewą dłoń chwyciłam kluczyki do samochodu, a w drugą telefon. Wychodząc pożegnałam się ze sprzątaczką, po czym otworzyłam wiadomość.
12.14.2009r, 22:36
Od: Kiba♥
'Możesz kupić coś do jedzenia? Padnięty jestem. Weź coś dla Akamaru, dobrze?'
Uśmiechnęłam się gorzko, wrzucając przedmiot do torebki. A czego ja się spodziewałam? Głupia, zawsze dzwoni i pisze gdy czegoś potrzebuje. A ja się łudziłam, że to może coś innego. Nawet nie wiem co. Po prostu chciałabym by było jak kiedyś. Wychodzę po ciężkim dniu, a mój ukochany czeka na mnie nawet w niepogodę, pod budynkiem. Razem jedziemy do domu, kolacja jest już gotowa, później pijemy butelkę wina i... chyba wiadomo co. Ale nie. Nie jestem w stanie przytoczyć momentu kiedy to uległo zmianie. Coś się popsuło i automatycznie staliśmy się dla siebie obcy. To trochę smutne i przytłaczające. Nie mam już na to wszystko siły...
Po zrobieniu zakupów, od razu udałam się w kierunku domu. Zaparkowałam tam gdzie zawsze i udałam się w kierunku średniego domu, wymalowanego na biało. Poczułam ukłucie w sercu, ale ignorując je, otworzyłam drzwi. Nienawidziłam tego domu z bardzo wielu przykrych względów. Nawet wszystkie wspaniałe i radosne chwile nie nagradzały tych wszystkich innych.
Od razu uderzył mnie zapach papierosów, miodu i mięty. Cały mój narzeczony. Zapach, który tak uwielbiałam i jednocześnie nienawidziłam najbardziej w świecie. Byłam sama dla siebie zagadką. Były takie dni kiedy byłabym zdolna go zabić z nienawiści i złości mną szarpiącej, ale zawsze powstrzymywało mnie kilka czynników. Kochałam go, sama tego nie rozumiejąc. Nie potrafiłabym od ciebie odejść, zbyt mocno się przywiązałam. Po za tym, bałabym się zostać sama. Nie chcę wracać do pustego mieszkania, pachnącego mną i pustką.
Postawiłam siatki z zakupami na blacie, a obok mnie zaraz pojawił się kudłaty pies. Uśmiechnęłam się i zmierzwiałam jego białe futro. Następnie pogrzebałam trochę w zakupach, aż wygrzebałam puszkę dla naszego członka rodziny, po czym mu ją nasypałam do miski. Zabrał się za jedzenie, a ja za przygotowanie kolacji, która mnie nie była zbytnio potrzebna.
Zajęło mi to może z pół godziny. Zwykłe kanapki i herbata, ale ja nie miałam na nic siły. Użalam się nad sobą, wiem to doskonale. Poczułam jak łza spływa mi po policzku i nie tracąc czasu od razu ją wytarłam. Przecież gdyby Kiba mnie w takim stanie zobaczył pewnie... a zresztą. I tak go mało obchodzę.
Wzięłam tackę i udałam się do salonu. Od razu zauważyłam jego idealnie wyrzeźbione i wysokie ciało. Lekko opalona skóra idealnie współgrała z brązowymi, roztrzepanymi włosami. Siedział bez koszulki, w samych spodenkach do kolan, oglądając telewizję. Jak zwykle. Mimo to, gdy usłyszał puste odbicie, obrócił się w moim kierunku. Widząc moją osobę lekko się uśmiechną, pokazując białe zęby. Kilka zmarszczek pojawiło się wokół cudownych ust i dołeczków w policzkach oraz czole.
- Myślałem, że coś ci się stało. - powiedział beznamiętnie i wziął kanapkę.
- Martwiłeś się? - spytałam nim zdążyłam pomyśleć.
Nic nie odpowiedział tylko wrócił do oglądania telewizji. Koszykówka, jego ulubiony sport. Chyba nawet gra jego drużyna. Tak, biegnie mój ukochany w czarnym stroju z numerem 7. Uśmiechnęłam się pod nosem. Początkowo dziwiło mnie, że ogląda mecz, w którym brał udział, ale kiedyś mi to wyjaśnił. Sam nie mógł obserwować wszystkich zagrań przeciwników, a by ich pokonać musi przeanalizować ich ruchy.
- Macie w najbliższym czasie jakieś spotkanie? - rzuciłam pierwszy temat, by tylko nie trwała ta żenująca cisza.
- W piątek gramy z drużyną z Tokio, w sobotę wywiad, a w poniedziałek idę do szkoły szkolić tamtejszy klub sportowy. Jedynie niedziela wolna i chciałbym odpocząć, a teraz wybacz, muszę to obejrzeć.
Nie odzywałam się już. Bo po co? I tak to nie miało większego sensu. Jesteśmy już dawno wygasłą namiętnością, wrakiem dawnej pary. Znamy się od studiów i to wtedy zaczęliśmy ze sobą chodzić. W wieku dwudziestu ośmiu lat zostałam jego narzeczoną. I nic więcej. Minęło siedem lat, wszyscy czekają na nasz ślub, z jednym małym wyjątkiem. Nas samych. Idealnie pasuje nam taka sytuacja. Chociaż ciągłe dopytywanie rodziny o zwarcie jednego z najważniejszych sakramentów, bywa męczące. A jak wiadomo - w rodzinie katolickiej bez ślubu ani rusz. Jak zwykle musiałam być tą 'czarną owcą.'
- A ty? - z moich zamyśleń wywołał mnie niski, męski głos.- Jak pracujesz? - wyjaśnił, widząc, że niczego nie rozumiem.
Na początku zbiło mnie z tropu to pytanie. Nigdy go to za specjalnie nie interesowało. Może też zaczyna dostrzegać, tą godną wyrzucenia do kosza atmosferę?
- Od jutra do niedzieli mam 12 godzin. Od siódmej do siódmej, a czemu pytasz?
- Tak sobie. - uśmiechnął się słabo.
Westchnęłam zrezygnowana i posprzątałam po naszej kolacji. A ja się głupia łudziłam, że może coś chce dla mnie przygotować? To by graniczyło z cudem, ale może jednak. Ostatnio w ogóle zachowujemy się jeszcze gorzej. Jak małe dzieci, unikające siebie, problemu, zamiast usiąść na przeciwko i poważnie porozmawiać. Chociaż, u nas zawsze takie coś kończyło się kłótnią, a oboje byliśmy zbytnio zmęczeni psychicznie, a niepotrzebna awantura jeszcze by to pogorszyła.
Pozmywałam naczynia, rozpakowałam resztę zakupów. Czas na relaks dla mojej osoby. Postanowiłam wziąć długą kąpiel z bąbelkami, a może i nawet świecami. Chociaż nie, to by już była lekka przesada. Wystarczy zwykły prysznic. Chcę już spać... o relaksacji pomyślę innym razem.
A więc po wzięciu wieczornej kąpieli i przyszykowaniu się do spoczynku, udałam się do sypialni. Całkiem spora, jasna. Beżowe panele i białe ściany, a do tego meble w kolorze kości słoniowej. Duże łóżko na przeciw okna, alabastrowe. Powolnie zaczynałam czuć się tutaj jak w psychiatryku, a przecież to ja chciałam mieć tutaj tak jasno, idealnie.
Idealnie... taa jasne. Do czasu kiedy nie znalazłam go tutaj z tą blond lafiryndą. Pewnego ranka, gdy wychodziłam do pracy przyszła do nas jego menadżerka. Zgrabna, piękna i wysoka kobieta, dawna zawodniczka klubu koszykówki dziewcząt. Cudowne i długie blond włosy, niebieskie spojrzenie i uśmiech na twarzy. Była dwa lata młodsza ode mnie, a dałabym jej co najmniej dwadzieścia pięć. Ale wracając, zostawiłam ich i udałam się do pracy, ale tam zapomniałam o ważnych papierach i musiałam się wrócić. Weszłam do sypialni i zastałam ich tam, bawiących się w najlepsze. Oczywiście, głupia i naiwna ja mu wybaczyłam. Jednakże dalej wiem, że pieprzy się z nią gdzie popadnie.
Warknęłam pod nosem i położyłam się po prawej stronie łoża. Wyjęłam mój pamiętnik i opisałam żałosny dzień. Zresztą jak każdy inny. Stara, gruba rzecz o wyblakłym kolorze błękitu, kartki poniszczone, prawie zżółkłe. Niestety otworzył się na na naszym zdjęciu. Moim i jego. Razem, uśmiechnięci, szczęśliwi, że mamy siebie na wzajem. Jakie to cudowne. Szkoda, że minęło...
Chwilę później przyszedł mój wybranek, a razem za nim jego pies. Czasami odnoszę wrażenie, że kocha go bardziej niż mnie. To boli i cieszy. Dziwne uczucie mną targa gdy kładzie się obok mnie, tak blisko. Czuję jego ciepło, tak jak za każdym razem i mam ochotę się do niego przytulić, a jednocześnie zabić.
Oddalanie się dwóch kochanków to najgorsze co może być. I mnie spotkało. Szczęście w nieszczęściu. Ale zdaję sobie sprawę, że jest on dla mnie naprawdę ważny. Mimo, że mam ochotę go zabić, utopić w łyżce zupy. Chyba na tym polega miłość? Jutro z nim porozmawiam.
-----
Przy śniadaniu nie wydarzyło się nic konkretnego. Cisza, mierzenie siebie zirytowanym spojrzeniem. Każde z nas zdawało sobie, że to już nie ma większego sensu ciągnąć tę farsę, ale nikomu nie chciało się także jej kończyć. Chyba każdy z nas był od tego uzależniony, a ja nie chciałam być sama. Jemu to chyba bez znaczenia, po prostu jako sławny koszykarz chciał uniknąć plotek i głupich komentarzy.
- Nie, ja już nie mogę. - zaczął zmęczonym tonem, a ja lekko podskoczyłam.
- Czego? - spytałam.
- Ślepa jesteś? To jest jakieś chore! Kompletna rutyna. - warknął.
- Nie krzycz na mnie, to nie moja wina. - odpowiedziałam spokojnie. - Twoja jakbyś nie wiedział. - dodałam, zanim zdążył coś powiedzieć. - Kto mnie totalnie olewa i robi ze mnie gosposie, a sam pieprzy się z kim popadnie? Tak, najlepiej zrzuć winę na mnie.
- Ciebie i tak to już nie obchodzi. Spójrz na siebie, jesteś wrakiem kobiety! Tylko praca i praca. Zastanów się, czego ty do cholery chcesz? No czego?! - wrzasnął i zacisnął pięści.
- Nie wrzesz na mnie! - tym razem i ja podniosłam głos. - Może po prostu powiedź to, co ci na sercu leży, a nie zwalaj na wszystkich winę! Może jeszcze stwierdzisz, że to wina Akamaru, co?!
- Chcesz to usłyszeć?! Tak?! A więc dobrze. Mam cię dosyć, rozumiesz? Dosyć! - krzyknął i zaakcentował ostatnie zdanie, przez co po moich policzkach poleciały łzy. - I jak zwykle! Teraz też zamierzasz się rozbeczeć i udawać, że nic nie miało miejsca tak jak wtedy? Żałosna jesteś!
- Jedyną żałosną osobą jaką tutaj widzę jesteś ty i twoje przerośnięte ego! - krzyknęłam, wstając. - Ja również mam cię dosyć. Jesteś pieprzonym egoistą bez uczuć! A co ja miałam wtedy zrobić? Możesz mi powiedzieć, co ty tak właściwie do mnie czujesz? - jęknęłam.
- Sama jesteś pieprzoną egoistką! Gdyby nie twoje myślenie, że kariera jest najważniejsza wszystko było by w najlepszym porządku! - ryknął i również wstał. - I co czuję? Tak trudno ci się domyśleć?!
Te słowa były dla mnie jak porażenie piorunem. Wiedziałam to i rozumiałam go bez słów. Nogi zrobiły się miękkie, a ciało zbyt ciężkie, w efekcie czego runęłam z hukiem na kafelki. Poczułam ogromny ból w okolicach kolana i kręgosłupa. A łzy same naciekały mi do oczu, lejąc się strumieniami. W końcu mi to powiedział. Tyle razy przygotowywałam się na to emocjonalnie, ale to było zbyt ciężkie przeżycie. Nie mogłam nawet zamrugać, po prostu mnie wmurowało, zabrało umiejętność oddychania, mówienia.
- Oi, Sakura! Nic ci nie jest? - dopiero po chwili dotarły do mnie jego wołanie.
Obróciłam głowę. Leżałam na podłodze, nie zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Zalana łzami, wypompowana, czułam się jak roślinka. A szatyn klęczał obok mnie. Dostrzegłam smutek w jego czarnych tęczówkach, albo może to było zmartwienie? Sądząc po zgiętych brwiach to raczej druga opcja. Albo mi się to wydaje. Może umarłam, albo zapadłam w śpiączkę? Nie mam pojęcia.
Mimo to uśmiechnęłam się. Sprawiło mi to wiele trudu, ale jednak. Cień nadziei pojawił się w moim mózgu, a ja wreszcie czułam się szczęśliwa. I to od dobrych paru lat. Głupie uczucie, cholernie głupie. Do końca nie wiedziałam co się dzieje. Jakieś szepty, cienie przed oczami. Oho, widzę czarne motylki! Ale są fajne, i latają. Nie, co to jest?!
Leżałam tak jeszcze chwilę, aż świat wrócił do normy.
- Sakura, powiedź coś, do cholery! Przepraszam ja... - słyszałam jego podłamany głos i dostrzegłam łzy w oczach. Głupie uczucie.
- Nie ma za co. - odpowiedziałam. Nie mogłam się ruszyć, wszystko mnie bolało. Zebranie myśli, mówienie. Trudna sztuka.
- Ocknęłaś się! Dzięki Bogu. - odpowiedział z ulgą i ucałował moje czoło. - Ja... nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale nie umiałbym żyć bez ciebie. Głupie nie? Po prostu ten stres, praca, życie. To zbyt ciężkie, nie chciałem cię ranić. Ale ze mnie sukinsyn! - powiedział wszystko z obrzydzeniem do samego siebie.
- Wiesz, że to naprawdę głupie. - kolejna fala bólu. Mocniejsza. - Zdajemy sobie sprawę z tego dopiero po takiej awanturze? Kłótnie są jednak potrzebne. - siliłam się na uśmiech.
Na twarzy Kiby pojawił się wielki, szczery uśmiech. Jaka ja byłam szczęśliwa. Może od teraz to wszystko będzie łatwiejsze, prostsze? Może od teraz wszystko będzie takie jak dawniej? Po wyładowaniu emocji, należy się święty spokój na jakiś czas. Dłuższy czas.
- Głupi byłem cię nie doceniając. - odparł ze smutkiem. - Może mi wybaczysz?
- Kocham cię. - usłyszałam dźwięk podjeżdżającej karetki. Jednak ja coraz bardziej czułam się wypompowana. Nie dam rady. Już wiem, co mnie czeka. Cholera!
- Ja ciebie też. Naprawdę. - powiedział i delikatnie musnął moje wargi.
Z uśmiechem zamknęłam oczy. Słyszałam jego paniczne wołanie, chodzenie jakiś innych osób. Dopiero po chwili doszło do mnie, że ja nic nie czuję. Moja podświadomość wygasa. A więc musiałam uszkodzić kręgosłup i kark. Dobrze, że dopiero teraz ostatecznie się złamał. Mogliśmy sobie wyznać to uczucie. Bez większych zahamowań...
Naprawdę go kochałam, niech wiedzie mu się najlepiej.
---
- Zgon nastąpił o godzinie 09:18 - powiedział lekarz. - Przykro nam. - poklepał płaczącego chłopaka po plecach, jakby to miało go pocieszyć.
- Cholera! - ryknął mężczyzna i spojrzał na zwłoki ukochanej.
Alabastrowa cera, chłodna jak lód skóra, uśmiech na twarzy i zamknięte powieki. Odeszła szczęśliwa, chociaż żałowała wielu rzeczy. Nie chciała by to tak się skończyło. Pragnęła być z nim teraz. Napawać się każdą chwilą spędzaną obok niego. Jednakże nie było jej to dane. Jej duch mógł jedynie oglądać to wszystko z boku. Ona i on płakali.
Prawie przeźroczysta postać podeszła do dawnego obiektu westchnień i chciała go dotknąć, ale jej dłoń przeszła przez jego ciało. Załkała, ale nic nie mogło jej usłyszeć. Była błądzącym duchem, nieistniejącym bytem. To dobijało ją najbardziej. Nie tak wyobrażała sobie swoją śmierć.
Delikatnie go otuliła. Niczego nie czuła. Delikatnie ucałowała, chociaż nie wiedziała czy trafiła w policzek, czy może jej twarz zanurzyła się w jego. Nie było to ważne. Liczył się ten żałosny gest.
Podeszła do okna i zaczęła znikać w świetle promieni słońca, szepcząc "Kocham cię i zawsze będę"
Mężczyzna obrócił się gwałtownie w stronę okna. Poczuł coś, podmuch powietrza. Coś szeptało. Nie, to przesłyszenia. Zaraz, czy to różowe kosmyki? Nie, popada w paranoje. Powoli godził, nie oswajał się z tą myślą. To przez jego głupotę najważniejsza osoba w jego życiu odeszła bezpowrotnie. On też zbytnio długo nie wytrzyma.
'Bądź silny! Dla siebie, dla mnie. Dla nas.'
Usłyszał głos w swojej głowie. To nie była jego myśl, jej słowa. Czyli czuwała nad nim, jest tu gdzieś obok. A więc dobrze, postara się żyć pełnią życia. W samotności, dla niej. To napawało go optymizmem. Nawet nie płakał już jak małe dziecko, gdy zabierali jej ciało w czarnym worku. Ciałem z nim nie jest, ale duszą - owszem. To najważniejsze.
Przecież jak to mówią...Kocha się dusze, a nie ciało.